Dopiero po piątkowym losowaniu grup dotarło do mnie, że Mistrzostwa Świata w piłce nożnej już za pół roku! Kanada, Meksyk i Stany Zjednoczone będą gościć aż 45 innych reprezentacji, bo liczba uczestników mundialu wzrosła z 42 do 48. Zwiększanie liczby drużyn, czy to w rozgrywkach klubowych, czy reprezentacyjnych, zawsze mnie drażni, bo obniża prestiż zawodów. Ale okazuje się, że jest to zarazem jedyna szansa na to, aby w rywalizacji międzykrajowej uczestniczyli Polacy.
Mundial bliżej, niż myślimy i większy, niż kiedykolwiek
Podczas gdy Panama, Uzbekistan, Wyspy Zielonego Przylądka i Haiti cieszą się już z pewnego miejsca na MŚ 2026, reprezentację Polski czeka jeszcze barażowe spotkanie z Albanią 26 marca. Gdy je wygrają… zagrają kolejne spotkanie barażowe. Ze zwycięzcą pary Ukraina-Szwecja. Szkoda, że nie udało się awansować od razu w zakończonych niedawno eliminacjach… Chcemy mierzyć wysoko, a jak zwykle zostajemy dwa kroki za najlepszymi.
Oczywiście Europa naszpikowana jest najsilniejszymi drużynami na świecie, więc naturalnie kwalifikacje do światowych zawodów zawsze są najtrudniejsze i odpadają w nich zespoły uważane za międzynarodową topkę (przykład Włochów dosadnie to potwierdza). Nam przytrafiła się wpadka z Finlandią, która okazała się kluczowa w ogólnym rozrachunku. Dość powiedzieć, że to właśnie z najtrudniejszym rywalem potrafiliśmy dwukrotnie zremisować. I okazuje się, że możemy spotkać się z nim na mundialu.
Europejskie piekło eliminacji i brak zaskoczeń największym zaskoczeniem
Mowa o Holandii, która trafiła do grupy z Japonią i Tunezją. Załóżmy więc, że wyciągniemy wnioski i zagramy we wiosennych barażach pewniej, nauczymy się do tego czasu strzelać więcej goli i awansujemy na mundial. Wówczas znowu spotkamy się z Oranje i znowu uznamy ich za najgroźniejszego rywala w grupie. I co? I potkniemy się na nieobliczalnej Japonii, tak jak w 2002 roku w meczu z Koreą. Być może złowróżę, ale czasami odzywa się we mnie zdrowy rozsądek (szczególnie wtedy, gdy nie piszę o Chelsea).
Z Holandią umiemy remisować, ale wielkie turnieje rządzą się swoimi prawami. Tu nie ma reguły, są za to niespodzianki. Możemy dostać w zad od Tunezji 4:0, tak samo jak możemy wygrać mundial. Choć patrząc na zwycięzców mistrzostw świata vs. zwycięzców mistrzostw Europy to zdecydowanie więcej niespodzianek przynosił turniej kontynentalny. Grecja 2004, Dania 1992, Czechosłowacja 1976. A mundial? Największym zaskoczeniem był Urugwaj (1930, 1950) który… no nie, nie był zaskoczeniem.
Faworyci, wygrani i wieczni pretendenci
Czyli co? Przyszłoroczny turniej wygra ktoś z grona, które do tej pory zawsze wymieniało się pucharem? Argentyna, Brazylia, Francja, Hiszpania, Niemcy? A może Włosi, którzy od 2018 roku nie zakwalifikowali się na MŚ? Na razie tkwią nadal w czyśćcu, tj. w barażach, więc wciąż jeszcze może się okazać, że nie pojadą na mundial po raz trzeci z rzędu… To może Anglicy? Którzy od zawsze znajdują się w gronie pretendentów, ale od pamiętnego (z kart historii, oczywiście) 1966 roku nie wygrali wielkiego turnieju? Ależ to by był hit! Upragnione zwycięstwo w 2026 roku, czyli w 60 rocznicę poprzedniego! Chyba mam swojego faworyta… a na pewno drużynę, której będę kibicować.
Ah, przez moment poczułam wspaniały klimat Copa de la Vida (bo pisząc ten felieton cały czas mam w głowie Ricky’ego Martina). I cieszę się, że mundial wraca do lata, bo mistrzostwa w Katarze niezbyt dobrze wkomponowały mi się w klimat bożonarodzeniowy (choć oczywiście doskonale pamiętam mundialowe mecze oglądane na zmianę ze świątecznymi koncertami i teledyskami). Ale Boże Narodzenie to przecież czas zadumy, a nie piłkarskich rywalizacji. Dlatego w grudniu podumajmy sobie trochę. Na przykład o tym, kto wygra mundial latem…
Photo source: sportingkc.com.










Skomentuj