Nie mogłam wymarzyć sobie lepszego pierwszego razu z Włochami! Italia to kraj, o którym zawsze marzyłam, a do którego jeszcze nigdy wcześniej nie trafiłam. Miał to być wyjazd wyjątkowy i może właśnie dlatego musiałam na niego odpowiednio długo poczekać. No i stało się! W idealnym, historycznym momencie, tuż przed rozbiórką San Siro, dane mi było obejrzeć na żywo Rossonerich. I’m the lucky one!
Biglietto, per favore!
Zdobycie biletu na mecz Serie A było o niebo łatwiejsze, niż w przypadku Premier League – o tym pisałam już w relacji ze Stamford Bridge. I mówię przecież o hicie kolejki włoskiej ligi – AC Milan – AS Roma! Obie drużyny były przed spotkaniem w TOP4 Serie A, jak za starych, dobrych czasów. Tym razem wystarczyło wejść na oficjalną stronę Rossonerich i… po prostu poczekać w internetowej kolejce. Potem wybór sektora, przejście przez bramkę płatniczą i voila!

To, co delikatnie mnie zniesmaczyło to fakt, że nie mogłam kupić biletu w drugiej puli, dedykowanej osobom posiadającym kartę CRN (pierwszą pulę przeznaczono dla tych, którzy byli już na meczu Milanu w tym sezonie). Udało mi się dopiero w sprzedaży otwartej, ale na szczęście na wielkim San Siro miejsc jest tyle, że wciąż wolne były w sektorze, w którym od początku chciałam się znaleźć. CRN Card daje przywileje, ale najwidoczniej nie wszystkim i nie od razu.
Il tempio del calcio – San Siro, historyczna świątynia futbolu
Stadio Giuseppe Meazza robi ogromne wrażenie. Jest majestatyczne i monumentalne. Ale ewidentnie widać też znak czasu, mocno odciśnięty na tym historycznym obiekcie. Czy mogę powiedzieć, że byłam na San Siro w stuletnią rocznicę tego stadionu? Jeśli przyjmę sobie za wyznacznik datę rozpoczęcia budowy, to tak, ale oficjalna inauguracja nastąpiła w 1926 roku, kiedy Inter pokonał Milan aż 6:3. Co ciekawe, aż do 1947 roku to Rossoneri byli jedynym gospodarzem obiektu, dopiero po wykupieniu go przez władze miasta zadecydowano o tym, że również Nerazzurri będą rozgrywać na nim swoje domowe mecze.

Dojazd do stadionu z centrum miasta jest bardzo łatwy i wygodny, prowadzi do niego liliowa stacja metra i po prostu nie sposób się tam zgubić – po wyjściu z podziemi od razu wyłania nam się sportowy obiekt, który sam w sobie również jest logistycznie bardzo dobrze zorganizowany. Przed stadionem oczywiście stoją food trucki i sklepy z klubowymi gadżetami. Czy czegoś mi tam brakowało? Tak, śmietników. Pod nogami walały się plastikowe kubeczki, papierki po… w sumie wszystkim, więc nie zazdroszczę ekipie sprzątającej.
Curva Sud i ostatnie „Sarà perché ti amo” na starym obiekcie
Mecz sprostał oczekiwaniom fanów Milanu. Wiedziałam, że Rossoneri wygrają, bo wierzyłam w to od samego początku, czyli od momentu, kiedy zdobyłam bilet. Wynik 1:0 wygląda skromnie, ale emocje, jakie towarzyszyły temu starciu, były ogromne. Właściwie nawet przerażające, bo tak wielkiej euforii nie widziałam jeszcze na żadnym stadionie. Włoski temperament i kibicowski fanatyzm to mieszanka wybuchowa. A miałam w swoim otoczeniu kibiców, którzy po jeszcze jednym piwie chyba zaczęliby skakać z trybun w dół.

A trybuny były… wąskie i wysokie – połączenie idealne, aby posadzić tam kogoś z lękiem wysokości… Gdy patrzyłam w dół, czułam tę nieprawdopodobną wysokość, ale gdy oglądałam się za siebie w górę… i widziałam te dziesiątki rzędów, które były jeszcze wyżej… kręciło mi się w głowie. To naprawdę nieprawdopodobne przeżycie, cieszę się, że zdążyłam zwiedzić ten historyczny obiekt, choć wspomniany znak czasu widoczny był chociażby w przeciekającym dachu. Ale żadne niedogodności nie są w stanie złamać gorącego dopingu z Curva Sud.
San Siro ma zostać zburzone, a teren po nim zagospodarowany pod duży park, galerię handlową, restauracje i oczywiście nowy stadion. Chcę jednak podkreślić, że zmodernizowany obiekt stanie trochę dalej, niż obecny Meazza, a po starym ma zostać zachowana jedna z trybun, wkomponowana w na nowo zagospodarowany teren. Start remontu zaplanowany jest na 2027 rok, a finalizacja powinna nastąpić przed Euro 2032 (Włochy i Turcja będą gospodarzami).

Calcio e passione – włoski dramat na żywo
Wracając jeszcze do samego spotkania – cieszyłam się nie tylko na zobaczenie historycznej budowli, ale także legendarnej już postaci w osobie Luki Modricia. Jakość gry tego zawodnika to naprawdę najwyższa półka, wielokrotnie ratował Milan z tarapatów, za co należą mu się czapki z głów. Cieszę się, że do gry po kontuzji wrócił też Rafa Leao, który również pokazał się z bardzo dobrej strony i asystował Strahinji Pavlovicowi przy jedynym w tym meczu golu.

Ale największe brawa należą się chyba kapitanowi Milanu, Mike’owi Maignanowi, który wyróżniał się znakomitym refleksem w bramce gospodarzy. Zwieńczeniem jego świetnego występu był obroniony rzut karny w końcówce spotkania, po którym 75 tysięcy gardeł (no, może trochę mniej, bo od frekwencji trzeba odjąć sektor Giallorossich) zawył z nieprawdopodobnej euforii. Wykonawcą jedenastki był Paulo Dybala, którego też z całego mojego zakochanego serca chciałam zobaczyć. Jemu jednak szczęścia nie przyniosłam.

A na deser… włoskie gelato i cioccolatino
Jak warto zagospodarować sobie cały wyjazd do Lombardii? Zakładam, że lecąc do Mediolanu na mecz chcielibyście przy okazji zwiedzić tę część Włoch, więc zdecydowanie polecam podróż moimi śladami. Oprócz stolicy mody, galerii i uliczek handlowych, gdzie zamiast Pepco, Dealza, Zary i Sephory są Gucci, Versace, Cartier i Chanel, polecam zwiedzenie Bergamo, do którego dolecicie bezpośrednio. A miasto robi wrażenie, bo podzielone jest na dwie części, górną i dolną, więc widoki są urocze.


Dla fanów sportu polecam wycieczkę po stadionie Atalanty (a może kalendarz ułoży się tak dobrze, że zaliczycie również domowy mecz Bergamo?) i fanstorze klubu. Na górze miasta znajdziecie dużo klimatycznych knajpek, w których można smacznie zjeść – i na słodko, i na wytrawnie. Na lotnisko dojedziecie bez problemu autobusem, a jeśli nie znajdziecie budki z biletami, to wystarczy karta płatnicza, którą trzeba tylko przyłożyć do czytnika (w Polsce też zresztą mamy już takie luksusy).

Passeggiata po lombardzkich cudach
Jeden pełny dzień polecam spędzić nad jeziorem Como. Jest zapierające dech w piersiach. Autentycznie. Klimatycznych miejscowości jest wokół niego dużo, warto jednak zrobić dobry research, bo może się okazać, że samo miasto Como wcale nie jest tak atrakcyjne, jak na przykład Varenna, którą osobiście z całego serca polecam. Pogoda, widoki, regionalne Campari, świeże powietrze, architektura, słodkości… Więcej mi do szczęścia nie potrzeba.

Komunikacyjnie dojazd do Varenny jest całkiem przystępny, ale tylko jeśli jedzie się w dniu roboczym. Moja wyprawa odbyła się w sobotę, więc z Mediolanu dwugodzinna podróż urozmaicona była dwiema przesiadkami (pociąg-autobus-pociąg), logistycznie dość pokręcona, ale warta każdej minuty spędzonej w środkach komunikacji. A jeśli dobrze się zorganizujecie, to… możecie przecież zaliczyć jeszcze jeden mecz! Como Cesca Fabregasa! Czyż Lombardia nie jest wspaniałą wypadową na sportowy trip?!

Do Mediolanu na pewno jeszcze wrócę. Być może już nie na San Siro, ale na nowy obiekt. Znowu zajrzę do storów Milanu i Interu, i przede wszystkim storu NBA, w którym dostawałam oczopląsu. Znowu napiję się Aperola na tarasie z widokiem na katedrę Duomo (najbardziej majestatyczny obiekt architektury, jaki do tej pory widziałam – i pomyśleć, że może tam wejść tyle samo ludzi, co na San Siro!). W Italii mam jeszcze wiele spraw do załatwienia. Wszystko przede mną! ❤










Odpowiedz na amyfootballlover Anuluj pisanie odpowiedzi