W życiu należy cieszyć się z tego, co los nam daje. Jeżeli uda mi się zdobyć bilet na mecz Legia-Chelsea, to spędzę cudowne 90 minut na stadionie przy Łazienkowskiej, a wiem z doświadczenia, że czas spędzany na Ł-3 zawsze jest wspaniały. Jeżeli jednak biletu nie dostanę, to zaoszczędzę niemałe pieniądze, bo jak się okazuje, ceny wejściówek wzrosły z takim impetem, jak raty kredytów w 2K22.
Popyt vs. podaż, czyli jak bardzo liczba chętnych przerasta liczbę miejsc
Chętnych na mecz Legii z The Blues jest około 80 tysięcy. Ilu jest w stanie pomieścić Stadion im. Marszałka Józefa Piłsudskiego? Nieco ponad 31 tys. Na większy Stadion Narodowy wejdzie ponad 58 tys., ale pomysł, aby przenieść mecz na pojemniejszy obiekt zawisł w czyśćcu i niestety już tam zostanie. A przecież z finansowego punktu widzenia – ten chyba jest w piłce nożnej najważniejszy (jestem złośliwa?) – opłacałoby się sprzedać 27 tys. biletów więcej, prawda?
Zwłaszcza, że ceny znacznie różnią się od cen wejść na mecze przeciwko innym drużynom. Żyleta jasno wyraziła swoje zdanie (i, jak na nią, w dość przyzwoity, wcale nie wulgarny sposób) wywieszając podczas wczorajszego spotkania przeciwko Pogoni Szczecin (0:0) baner z napisem: „Na Chelsea z kibiców pieniądze zedrzecie, za wsparcie w lidze tak nam dziękujecie?”. Z jednej strony można zrozumieć decyzję o wzroście cen – w końcu to popyt je dyktuje, z drugiej – należy zrozumieć sfrustrowanych kibiców, zwłaszcza tych, którzy na starcia Legii chodzą lub jeżdżą regularnie.

Od kapitana do szeregowego, czyli kto zasłużył na bilet
Ta częstotliwość pojawiania się na meczach Warszawiaków ma dziś kluczowe znaczenie. Stołeczny klub opublikował warunki zakupu biletów na pojedynek 1/4 finału Ligi Konferencji na swojej stronie internetowej (tabela poniżej). Zgodnie z nimi jestem zwykłym szeregowym, który tylko raz był w obecnym sezonie 2024/2025 na meczu Legii (zremisowanym 1:1 z Górnikiem Zabrze we wrześniu). Wygląda więc na to, że do mojego piątego etapu nie dojdzie, bo nie wierzę, że bilety nie rozejdą się w pierwszych trzech, max czterech.
I nawet nie mam o to żadnych pretensji. Gdybym była karnetowiczką, która regularnie jeździ na spotkania swojego klubu i nie mogłabym kupić wejściówki na tak ważny mecz tylko dlatego, że masa ludzi chce zobaczyć na żywo drużynę przyjezdną, byłabym mocno zirytowana. Bo to też trzeba zaznaczyć – wzrost zainteresowania tym spotkaniem wynika nie tylko z jego rangi, ale także z tego, jaki trafił się Legii rywal. Oczywiście ubrana byłabym od stóp do głów w barwach naszych nadwiślańskich królewskich, zdzierałabym gardło przy „gdybym jeszcze raz….”, ale… serca nie oszukam. (KURTYNA)
W oczekiwaniu na półfinał, czyli jak Chelsea bagatelizuje przeciwnika
Zainteresowanie meczem z Legią w Londynie jest zgoła odmienne – kibice Chelsea czekają już na to, aż poznają półfinałowego rywala LK, ale taka pewność siebie może być czasem zgubna (już nie będę zaczynać nowego akapitu od: a pamiętacie jak Legia grała z Aston Villą…). W Internecie pełno jest komentarzy Niebieskich, którzy piszą o tym, jak nisko upadła ich drużyna, że przychodzi im grać z zespołem, o którym nikt nic nie wie.
Większe zainteresowanie rewanżowym starciem widoczne jest oczywiście wśród Polaków mieszkających na Wyspach. Stamford Bridge może pomieścić trochę więcej, niż Ł3, bo około 40 tys. widzów, a Warszawiacy już zaczynają walkę o pełną pulę biletów w sektorze dla gości. Tak jak w Warszawie, fani przyjezdnych wpuszczani będą wyłącznie do przeznaczonego dla nich sektora. Klub nie bierze odpowiedzialności za to, co stanie się z kibicami, którzy będą tylko udawać, że supportują Chelsea, a ubrani na cebulkę zaczną zdejmować na stadionie wierzchnie warstwy zostając tylko w białych trykotach z elką na piersi.
A pamiętacie, jak Legia grała z Aston Villą? (Wybaczcie, musiałam :-D). Klub z Birmingham zagwarantował Polakom pełną pulę biletów na sektor gości, po czym systematycznie zmniejszał ją aż do tego stopnia, że wokół Villa Park doszło z tego powodu do zamieszek. Jak będzie tym razem? Mam nadzieję, że bez bójek i aktów wandalizmu, zarówno w Warszawie, jak i w Londynie. Niech wygra sport, bez względu na to, kto faktycznie trafi do półfinału.
Afera biletowa, czyli w Londynie również niewesoło
Żeby nie było, że tylko w Warszawie kibice walczą ze swoim właścicielem. Fani Chelsea w końcu powiedzieli „basta!” systematycznie rosnącym cenom biletów na mecze Premier League, które i tak są dużo zawyżone. Sprawa ma jednak drugie, bardzo głębokie dno, bo jak się okazuje, dyrektorem pewnej firmy dystrybuującej wejściówki na mecze ligi angielskiej jest… Todd Boehly, prezes Chelsea.
Amerykański Vivid Seats umożliwia zakup wejściówek kibicom spoza Wielkiej Brytanii, ale ceny tych wejściówek, które nie są oczywiście nominalnymi, zwalą Was zaraz w nóg. Otóż na ostatni w sezonie mecz domowy Liverpoolu na Anfield trzeba zapłacić… 20 tys. funtów. Chelsea Supporters’ Trust złożyła skargę do władz Premier League aby te zadziałały szybko i zadbały o to, aby Vivid Seats z Boehlym w składzie zaprzestał ułatwiania sprzedaży biletów po tak horrendalnych cenach.
Czymże są zatem zawyżone ceny wejściówek na stadion Legii? 290 złotych? Wypada to blado przy dziesiątkach tysięcy funtów w Premier League. Ale nasze pensje również wypadają blado w porównaniu do tych na Wyspach, więc nie ma co dyskutować. Porównywać będziemy mogli za to grę Legii i Chelsea w kwietniowych spotkaniach ¼ finału Ligi Konferencji i mam nadzieję, że zamieszanie wokół biletów nie zaburzy sztuki futbolu, którą, czy to z domowej kanapy, czy ze stadionowej trybuny, mam zamiar podziwiać.



/777cab38-18b4-4ae2-a11e-6a134a8542ab/1743083175_1080x1350_Harmonogram__1_.png)









Odpowiedz na Atletico fan Anuluj pisanie odpowiedzi