Krótkie historie o tym, jak piłkarze kończyli w Ameryce Południowej i Środkowej

Dziś temat trudny, bo będę pisać o morderstwach, oczywiście z piłką nożną w tle. Choć właściwie, piłka nożna jest tu na pierwszym planie, gdyż to właśnie o zabitych – czasami w nie do końca wyjaśnionych i zawsze kontrowersyjnych okolicznościach – piłkarzach przeczytacie mój najnowszy felieton. Nie myślałam, że kiedykolwiek powiem to w kontekście moich artykułów, ale…: no dobrze, miejmy to już za sobą.

Andres Escobar: nazwisko nie pomogło

Jako fanka piłki nożnej nie raz, nie dwa widziałam, jak piłkarze, najczęściej obrońcy, strzelali gole do własnej bramki. Sprawdziłam nawet, kto takich somobójów w mojej ulubionej Premier League zapisał na swoim koncie najwięcej. Irlandczyk Richard Dunne, środkowy defensor, w trakcie gry dla Evertonu, Manchesteru City i Aston Villi łącznie 10 razy trafiał do swojej bramki.

Pamiętacie Phila Jagielkę? On zdobył takich bramek 7, ba, nawet Jamie Carragher, uwielbiający głośno krytykować drużyny inne, niż Liverpool, w którym spędził całą karierę, również strzelił 7 bramek samobójczych, co obok Jagielki i Zata Knighta plasuje go na drugim miejscu tej niechlubnej tabeli. Czasami jednak wystarczy tylko jeden own goal, aby w pewnej egzotycznej rzeczywistości stracić życie. Tak jak Andres Escobar.

Kolumbijczyk trafił do własnej bramki podczas Mistrzostw Świata w 1994 roku rozgrywanych w Stanach Zjednoczonych. Gola na konto rywala zapisał właśnie w trakcie meczu z gospodarzami, co przekreśliło szanse reprezentacji Kolumbii na awans z grupy. 27-letni wówczas Escobar po zakończeniu turnieju wrócił do Medellin i 2 lipca został zabity pod jednym z miejskich lokali. Sześciokrotnie ostrzelany nie miał prawa przeżyć, zmarł tuż po przewiezieniu do szpitala.

Egzekutorem okazał się być Humberto Munoz Castro (te nazwiska naprawdę są mało oryginalne), który mimo skazania na 43 lata odsiadki wyszedł z więzienia już po 11 latach za dobre sprawowanie, to znaczy za naukę, pracę oraz… spotkanie z papieżem Janem Pawłem II. Netflix wyprodukował o tej historii dokument „Goals against” („Goles en contra”), ale w Polsce nie jest on dostępny.

Albeiro Usuriaga: nie pożądaj kobiety mafioso swego

Castro był powiązany z kartelem Pablo Escobara, z kolei z innym kolumbijskim, „szmaragdowym” magnatem, Jeffersonem Valdesem Marinem, powiązany był zabójca Albeiro Usuriagi, piłkarza reprezentującego w swojej karierze wiele klubów, głównie z Ameryki Południowej. Początkowo motyw zlecającego zabójstwo nie był jasny, doszukiwano się stricte piłkarskich podstaw. Potem wyszło na jaw, że zawodnik był świadkiem innego morderstwa, kilka dni przed swoją własną egzekucją, jednak po trzech latach od zdarzenia kolumbijska prokuratura przedstawiła rzeczywisty powód zbrodni.

Usuriaga zginał w 2004 roku za spotykanie się z niewłaściwą kobietą. Dlaczego niewłaściwą? Była striptizerką, która wdała się w romans i urodziła dziecko… Valdesowi Marinowi. Przyjaciele ostrzegali Usuriagę, że związek z byłą kobietą mafioso nie jest najlepszym pomysłem, ale kto, po uszy zakochany, słucha głosu rozsądku? Zdecydowanie nie Albeiro Usuriaga.

Jego życie, choć krótkie, było bardzo dynamiczne, zarówno to prywatne, jak i zawodowe. Jako piłkarz grał w sumie w 16 klubach, a po pracy… no cóż, grał nie do końca czysto. Bijatyki, nielegalne substancje, długi – za to wszystko najwyższą cenę zapłaciła wówczas żona zawodnika, Fernanda Eliana, która została zamordowana w 1999 roku, jako ostrzeżenie, że życie zadzierających z mafią nie jest nic warte. Była to najsurowsza lekcja, z której, niestety, Albeiro nie wyciągnął wniosków.

Milton Flores: człowiek w nieodpowiednim miejscu

W piłce nożnej dość często możemy zauważyć, że piłkarze znajdują się nie tam, gdzie powinni. Nie na swoich pozycjach, za późno cofają się do obrony, nie wychodzą do dobrze podanych piłek w ataku, a czasami w ogóle są, a jakby ich nie było. Milton Flores, zawodnik Realu Espana i reprezentacji Hondurasu być może na murawie zawsze znajdował się w odpowiednim miejscu, w końcu jako bramkarz pilnował swojego pola karnego, ale poza boiskiem, przynajmniej raz, znalazł się nie tam, gdzie powinien.

19 stycznia 2003 roku przejeżdżał przez przestępczą dzielnicę, gdzie członkowie gangu, biorąc jego auto za wóz innej, konkurencyjnej grupy, ostrzelali go, a gdy ten próbował dojechać do szpitala, po drodze uderzył w drzewo i zginął. Niektóre źródła podają, że przed śmiercią dokonał aktu seksualnego w jednej z czerwonych dzielnic San Pedro Sula, ale dziś nie ma to i tak większego znaczenia – zginał tragicznie.

Pogrzeb Floresa odbył się przy ogromnej frekwencji fanów i do dziś uznawany jest za jedną z najliczniejszych tego typu ceremonii w Hondurasie. Na cześć piłkarza w La Limie, z której pochodził, nazwano jego imieniem stadion, a przez kibiców Realu Espana do dziś wspominany jest jako jeden z najbardziej pamiętnych, charyzmatycznych zawodników w historii klubu.

Salvador Cabanas: oszukać przeznaczenie

Jak widać, wszystkie powyższe przypadki miały miejsce w krajach Ameryki Południowej lub Środkowej. Kolumbia skrywa takich historii najwięcej i o nich najgłośniej się mówi, ale zawodnicy ginęli też na ulicach Argentyny, Hondurasu, czy Salwadoru. Zdarzało się też, że piłkarze dosłownie oszukiwali przeznaczenie, tak jak w przypadku Salvadora Cabanesa Ortegi, który w styczniu 2010 roku został postrzelony w głowę w jednym z meksykańskich klubów.

Cabanes wrócił nie tylko do zdrowia – mimo iż trafił do szpitala w stanie krytycznym – ale także do gry w piłkę, zasilając w 2012 roku szeregi zespołu, w którym zaczynał swoją przygodę z piłką nożną, 12 de Octubre. Paragwajski napastnik chciał nawet zagrać na Mistrzostwach Świata 2010 w Republice Południowej Afryki, ale jego stan nie pozwalał mu jeszcze na taką intensywność – wyobrażacie go sobie główkującego w polu karnym niespełna pół roku po strzale w głowę? Brr, ciarki przechodzą.

Wszystko zaczęło się od zatargu z gangsterami (bo tych jest w Meksyku na każdym kroku więcej, niż staruszek na niedzielnej mszy) w łazience nocnego klubu. Według byłej żony piłkarza, Salvador chciał zapobiec rabunkowi, za co otrzymał kulkę prosto w czoło. Przed strzałem członek gangu trzymał wycelowaną broń przez prawie 10 minut, miał więc bardzo dużo czasu na rozmyślenie się. Według późniejszych relacji Cabanesa, przeżył śmierć kliniczną i spotkał Boga, który kazał mu wrócić i dbać o bliskich na ziemi, bo jego czas na niebiańską egzystencję jeszcze nie nadszedł.

Dokopałam się do wielu tego typu historii, ale chyba na dziś już wystarczy. Mamy przerwę reprezentacyjną, a nie chcąc pastwić się po raz kolejny nad naszymi biało-czerwonymi, szarpnęłam się na taki oto felieton. Trochę spooky, trochę creepy, ale ja jeszcze tkwię w klimacie halloweenowym, więc mam nadzieję, że i Wam taka odskocznia przypadła do gustu. Niebawem kolejny artykuł, czysto sportowy. Pożegnam się zatem w stylu Alfreda Hitchcocka (zawsze chciałam to zrobić!): until then, goodnight.

4 odpowiedzi na „Krótkie historie o tym, jak piłkarze kończyli w Ameryce Południowej i Środkowej”

  1. Awatar andy10lfc
    andy10lfc

    WOW, po takiej dawce emocji niczym z Hitchcocka, az ciary po plecach przechodza!Grac w Ameryce Południowej, to jak plywac miedzy rekinami;-)

    Polubione przez 1 osoba

    1. Awatar amyfootballlover

      Dokładnie, a tam piłka nożna jest traktowana niby jak religia… To czyż nie powinni i piłkarze być traktowani jak bogowie? 😉

      Polubienie

  2. Awatar andy10lfc
    andy10lfc

    To zalezy,o ktorej religii mowimy?Tam chyba mafia i narkotyki sa na pierwszym miejscu,–niestety.

    Polubione przez 1 osoba

  3. Awatar Atletico fan
    Atletico fan

    Historie zawarte w felietonie pokazują nam jak działa półświatek mafijny.Cięzki temat ale bardzo ciekawy.

    Polubione przez 1 osoba

Odpowiedz na andy10lfc Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Amanda, blogerka. Piszę felietony sportowe, recenzuję książki, komentuję bieżące wydarzenia z piłkarskiego świata i zapraszam do wspólnej dyskusji. :-)

Let’s connect