Gdybyśmy mogli zamienić się grupami…

Odrzucając wszelkie zależności narodowościowe i patriotyczne – lepiej oglądałoby mi się w fazie pucharowej Mistrzostw Europy Polaków, niż Anglików. No bo spójrzcie na trzy mecze biało-czerwonych – dobre, zacięte starcie z Holandią, trochę słabe i chaotyczne z Austrią oraz intensywne, wyrównane i szybkie z wicemistrzem świata, Francją. W meczach Polaków coś się dzieje, jest energia, jest tempo i trudno, nawet jeśli przegrywają, to dla neutralnego kibica, obiektywnie, dużo się dzieje. Natomiast w spotkaniach Anglików po prostu wieje nudą.

Odpadając z turnieju mamy na koncie więcej strzelonych bramek, niż reprezentacja Anglii, która z zapewnionym miejscem w 1/8 finału Euro 2024 ma ich o jedną mniej. Co to w ogóle za grupa, skoro Lwy Albionu z dwoma golami są na pierwszym miejscu! Dwa strzelone, jeden stracony… tyle to padło w jednym meczu Polski z Oranje. Dla porównania Austria, która zapewniła sobie pierwsze miejsce w naszej grupie, ma 6 trafionych i 4 stracone. Ja tylko mam nadzieję, że przed mistrzostwami nikt nie nastawiał się na widowiskową grę Anglików, bo tak prezentują się już od lat.

Wyobraźcie sobie teraz co by było, gdybyśmy trafili do innej grupy. Na przykład z Danią, Słowenią i Serbią. Ci ostatni może by nas trochę poturbowali, ale o awansie do fazy pucharowej rozmawialibyśmy nie przez pryzmat trzeciego miejsca, tylko wyższego. Żaden z rywali Anglików tak naprawdę nie pokazał wybitnej klasy, a ci i tak  męczyli się i popełniali fatalne błędy w przyjęciu, w podaniach, a o skuteczności nawet nie wspominając. Skoro już pierwszy mecz przeciwko Serbii uznany został za najnudniejsze starcie od 1980 roku, to jak nazwać wczorajszy pojedynek (pff, ten „pojedynek” to taki trochę na wyrost) zakończony wynikiem 0:0 ze Słowenią?

Oczywiście roku 1980 nie wyssałam sobie z palca. Po prostu od tego czasu zaczęto gromadzić statystyki w Opta Analyst. Kto wie, czy ten niechwalebny tytuł nie pogrążyłby Anglików dużo bardziej, gdyby analizy sięgały jeszcze dalej wstecz. Dla porównania – to samo źródło analityczne uznało właśnie starcie Polaków z Holendrami jako najciekawsze i trudno się nie zgodzić – 32 strzały wobec 11 w meczu Anglia-Serbia rzutuje dość mocno na przebieg całego spotkania. Ktoś w mediach słusznie stwierdził, że do każdego meczu reprezentacji Garetha Southgate’a powinno się serwować dwa kubki mocnej każdy, po jednym na każdą połowę.

No właśnie, Gareth Southgate. Trener obdarzony olbrzymim kredytem zaufania, prowadzi reprezentację od 2016 roku i jego największym sukcesem w tym czasie było dojście do finału Euro 2020. Mimo iż do dziś śpiewane są na jego cześć piosenki (najbardziej popularna to przeróbka utworu Atomic Kitten „Whole Again, gdzie słynny niegdyś girlband zamiast: „baby you’re the one, you still turn me on, you can make me whole again” śpiewa: „Southgate you’re the one, you still turn me on, football’s coming home again”) to i tak większość kibiców życzyłaby sobie na jego miejscu kogoś innego. Bo przecież Anglia musi w końcu wygrać jakiś wielki turniej, czekają na to już 58 lat!

Southgate jest kombinatorem, stawia swoich zawodników na innych pozycjach, niż są do tego na co dzień przyzwyczajeni. Momentami piłkarze tacy jak Declan Rice czy Phil Foden wyglądali tak, jakby na ich metkach skreślono wysokie, rynkowe wartości i zarządzono przecenę. Wszystko, na co było stać Bukayo Sakę, to nieuznany gol, choć na jego usprawiedliwienie trzeba wspomnieć o podwójnym kryciu młodego zawodnika Arsenalu przez słoweńskich defensorów. Tymczasem najlepszy angielski strzelec Premier League w minionym sezonie, Cole Palmer, przesiedział większość czasu na ławce rezerwowych – dostał od Southgate’a raptem 20 minut w ostatnim z trzech spotkań fazy grupowej.

 To były siódmy bezbramkowy remis Lwów Albionu w historii ich występów na Mistrzostwach Europy. Więcej spotkań bez żadnego gola rozegrali jedynie Włosi, swoją drogą broniący w tym roku tytułu najlepszego europejskiego zespołu. I może to jest jakaś metoda na wygraną… Dlatego tak dużo, w kontekście naszej reprezentacji, mówię ostatnio o graniu na zero z tyłu, czyli wzmocnioną formacją obronną. Wiemy przecież, że w piłce nożnej funkcjonuje coś takiego jak zwycięski remis i, jak widać, sprawdza się bardzo dobrze. Można dzięki niemu awansować nawet z pierwszego miejsca w grupie.

Polacy zagrali jednak, po raz kolejny, futbol otwarty i odważny. Nie twierdzę, że w stu procentach bezbłędny, bo wczorajszy remis 1:1 z Francją to w głównej mierze zasługa kapitalnego Łukasza Skorupskiego, który odebrał po meczu statuetkę Man of the Match, ale mimo wszystko znowu przyjemnie oglądało nam się biało-czerwonych na boisku. Z jednym wyjątkiem. Jeżeli ktoś kiedyś chciałby mnie w jakiś sposób ukarać, to wystarczy kazać mi oglądać w zapętleniu Roberta Lewandowskiego, wykonującego rozbieg w trakcie egzekwowania rzutu karnego. Mam wrażenie, że podczas pauz, które robi, można pozmywać naczynia, zaparzyć herbatę, odkurzyć mieszkanie… Dziwię się, że sędziowie ciągle na to pozwalają.

Dzięki powtórzonemu karnemu Lewy zanotował swoje 82. trafienie w biało-czerwonych barwach, pieczętując zdobywanie bramek na każdych Mistrzostwach Europy, w których brał udział. Robi mi się smutno, gdy pomyślę, że kolejne Euro może być już bez niego. I bez Szczęsnego. I na pewno bez Kamila Grosickiego, bo ten, już oficjalnie, zakończył karierę reprezentacyjną. Zapewne zagra jeszcze symboliczne minuty w pożegnalnym meczu w Polsce, ale ta stara ekipa powoli zaczyna ustępować nowej. I tu już przestaje mi być smutno – mamy świetny nowy narybek, Nicolę Zalewskiego, Kacpra Urbańskiego, Michała Skórasia, Jakuba Kiwiora, czy Marcina Bułkę, którzy przejmą schedę po zasłużonych emerytach. Dajmy szansę Michałowi Probierzowi, a zrobi z tych chłopaków naprawdę niezły team!

A co może zrobić Gareth Southgate? Mając już teraz naszpikowaną gwiazdami kadrę ślizga się mozolnie z jednego meczu do drugiego, jakby nie umiał wykorzystać całego potencjału tkwiącego w jego podopiecznych. To nie jest czas na to, aby „futbol wrócił do domu”. Całkiem możliwe, że Anglia znowu zajdzie daleko, bo drabinka układa im się całkiem sympatycznie, nie trafią od razu na Niemcy, Hiszpanię, Portugalię, czy Włochy, ale póki co nie jest to spektakularna podróż Lwów Albionu w drodze po europejski puchar.

Ah, gdybyśmy tylko mogli zamienić się przed startem turnieju grupami… Może to my czekalibyśmy właśnie na rywala w 1/8 finału. A tak, to na nas, a właściwie na naszych piłkarzy, czekają dziś kibice w Polsce. Zacytuję Jacka Laskowskiego, komentującego nasze ostatnie starcie na Euro 2024: „Austria na pierwszym miejscu, Francja na drugim. Holandia na trzecim. My na swoim.”  I tu postawię kropkę.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Amanda, blogerka. Piszę felietony sportowe, recenzuję książki, komentuję bieżące wydarzenia z piłkarskiego świata i zapraszam do wspólnej dyskusji. :-)

Let’s connect