Wierni po porażce, dumni po… porażce

Ależ to się wczoraj oglądało! I nie mam na myśli Anglii z Serbią, bo to spotkanie uzyskało miano najnudniejszego meczu na Mistrzostwach Europy od wielu lat, ale za to Polacy w końcu dali popis pięknej gry i w starciu pierwszej kolejki grupy D z Holandią zagrali futbol na najwyższym poziomie. Kto by pomyślał, że będziemy bić brawo naszym po porażce!

W pewnym momencie, mógł to być początek drugiej połowy, dostałam olśnienia – hej, Amy, Ty oglądasz reprezentację Polski, to wcale nie Premier League! Bo rzeczywiście, zwykle między grą w lidze angielskiej a grą naszych orłów, był duży kontrast. Wczoraj w końcu było inaczej – piłeczka chodziła świetnie, czuć było luz i pewność, że możemy grać z Holandią jak równy z równym. Widok zakłopotanego Virgila van Dijka, najlepszego obrońcy świata, który wymieniał się ze Stefanem de Vrijem okrzykami złości i niezadowolenia z umożliwiania Polakom przeforsowania pomarańczowej linii obrony to najlepsza laurka gry biało-czerwonych. Oranje mają prawdopodobnie najsolidniejszą (na papierze) defensywę wśród wszystkich reprezentacji, a naszym udawało się przez nią przedzierać.

Cóż to była za euforia, gdy już w 16. minucie spotkania Adam Buksa po przepięknej akcji i dośrodkowaniu z rzutu rożnego Piotra Zielińskiego zdobył otwierającą wynik bramkę dla Polski! I znowu – najlepszym komplementem dla tego gola będzie fakt, iż zdobył go główką, wyskakując wysoko ponad wspomnianego defensora Liverpoolu, van Dijka. Pół godziny przed spotkaniem powiedziałam, że to właśnie napastnik Antalyasporu trafi do bramki jako pierwszy, ale jeszcze wtedy wierzyłam, że będzie to jedyny gol w całym meczu…

Niestety, mimo fantastycznej postawy Wojciecha Szczęsnego, strzał Cody’ego Gakpo w 29. minucie nie był do obrony, zwłaszcza że piłka odbiła się od naszego obrońcy, Bartosza Salomona, którego wejścia w pierwszym składzie, swoją drogą, najbardziej się obawiałam. Mam ciągle przed oczami jego samobója z meczu Lecha Poznań z Legią Warszawa, ale to selekcjoner Michał Probierz widział go na treningach przygotowawczych, nie ja. Podobnie, bałam się (zresztą, jak i wielu innych kibiców) występu od pierwszych minut Tarasa Romanczuka, ale ten z kolei spisał się naprawdę dobrze i zamknął usta niedowiarkom, którzy dziwili się powołaniu pomocnika ukraińskiego pochodzenia na Euro 2024.

Najgorsze przyszło wraz z wejściem na boisko Wouta Werghosta w 81. minucie meczu. Jeden z jego pierwszych kontaktów z piłką zakończył jej bieg w siatce. 2:1. Czy zasłużyliśmy na przegraną? Myślę, że remis byłby sprawiedliwy, ale mnóstwo sytuacji, jakie wypracowali Holendrzy, mogły przeważyć szalę wagi właśnie na ich korzyść – brakowało im po prostu skuteczności w wykończeniu akcji. Nie ma wątpliwości, że piłkarze kraju tulipanów natrudzili się przy tym wyniku, wcale nie było im łatwo przedzierać się przez naszą obronę, a zaznaczmy, zagraliśmy trójką z tyłu. W takim ustawieniu ważna jest szybkość zawodników, którzy potrafią w porę wrócić na swoje pozycje i to wszystko było.

Świetnie grał Piotr Zieliński, który przypominał Zielińskiego z prime time’u z Napoli. Myślę, że trener Interu Mediolan, jego nowego klubu, z satysfakcją patrzył na prowadzenie piłki Polaka. Nicola Zalewski, Kacper Urbański – obaj zagrali tak, jak tego oczekiwaliśmy, to znaczy dając nadzieję na to, że po odejściu z reprezentacji starszych, zasłużonych kolegów, wciąż będą w niej jakościowi zawodnicy. Byliśmy wczoraj trochę jak waleczna Albania, która takim samym wynikiem zakończyła swoje sobotnie starcie z Włochami, mocno trudzącymi się przez całe 90 minut z bałkańskim czarnym koniem. My też wymęczyliśmy Holendrów i mimo to podarowaliśmy im trzy cenne punkty.

Niewiele osób zwróciło uwagę na sędziów prowadzących to spotkanie, ale uważam, że to tylko świadczy o ich dobrej pracy. Nie było kontrowersyjnych decyzji, ale nie było też wielu sytuacji, które wymagałyby głębszej analizy. Portugalczyk Artur Soares Dias sędziował mecz trochę w stylu angielskim, co również przyczyniło się do tego, że oglądałam go z pasją taką, jak Premier League. W każdym spotkaniu wiele zależy od tego, jak sędzia „ustawi” sobie piłkarzy. Jeśli dwa, trzy razy puści grę po zajściu, które według jednych lub drugich kwalifikowałyby się do odgwizdania przewinienia, to automatycznie zawodnicy przestają grać „na faul” i jak tylko dojdzie do kolejnego starcia, to walcząc o piłkę szybko wstają z murawy i nie oglądają się za arbitrem w poszukiwaniu żółtego kartonika.

A wiecie, kto pokazał największą klasę? Nasz Peaky Blinders – Michał Probierz. Trener z dobrymi manierami, elegancko ubrany, podszedł przed pierwszym gwizdkiem do ławki rezerwowych reprezentacji Holandii, aby przywitać się ze sztabem trenerskim, gdyż selekcjoner Oranje, Ronald Koeman, nie raczył zrobić tego przy wyjściu z tunelu. Samą stylizację Probierza docenia dziś cały świat, bo z każdej strony, a szczególnie z Wysp Brytyjskich, płyną pochwalne komentarze na temat jego ubioru. Anglicy twierdzą nawet, że przebija stylówę Garetha Southgate’a i jeszcze lepiej wygląda w kamizelce pod marynarką, niż trener Lwów Albionu.

Generalnie selekcjoner nam się chyba udał. – Przed meczem powiedziałem chłopakom, że mamy wystarczająco szalonego trenera, który wierzy, że potrafimy grać w piłkę, że musimy grać w piłkę – taką wypowiedź na temat Probierza usłyszeliśmy od pełniącego po zejściu Zielińskiego rolę kapitana biało-czerwonych, Wojtka Szczęsnego. Dla kibica nie ma lepszego przekazu, niż jasna deklaracja dobrej relacji zawodników z trenerem. Z kolei dla piłkarzy nie ma lepszego uczucia, niż świadomość wiary trenera w ich możliwości. Dlaczego zatem mielibyśmy nie wygrać w piątek z Austrią?

Przed nami dwa trudne starcia, być może oba będą meczami o wszystko. Bo ten o honor już chyba mamy za sobą – pokazaliśmy się z bardzo dobrej strony i tak naprawdę to nam wystarczy. Nikt nie oczekiwał wielkich sukcesów w kontekście tegorocznych Mistrzostw Europy, a za taki można już uznać samą, jakże satysfakcjonującą, grę biało-czerwonych. Dlatego chłopaki powinni znowu wybiec bez presji na boisko, a my znowu z wiarą zasiąść przed telewizorami. Bo w końcu warto.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Amanda, blogerka. Piszę felietony sportowe, recenzuję książki, komentuję bieżące wydarzenia z piłkarskiego świata i zapraszam do wspólnej dyskusji. :-)

Let’s connect