You’ll never walk alone again

Wiedzieliśmy o tym od miesięcy. Mieliśmy czas na oswojenie się z tą informacją, na przygotowanie chusteczek przed ostatnią kolejką Premier League… a i tak emocje wzięły górę i płakaliśmy wszyscy jak bobry (nigdy nie widziałam płaczącego bobra, ale myślę, że każdy bóbr płakałby wczoraj tak, jak my). Jurgen Klopp pożegnał się z Anfield Road i mam nadzieję, że już nigdy tam nie wróci, przynajmniej w roli trenera, bo cała ta feta straciłaby swoją magię i znaczenie.  Adios, maestro. Pisząc to, dalej trzęsą mi się ręce.

A przecież ja wcale nie jestem fanką Liverpoolu! Kloppa nie sposób jest po prostu nie lubić. Nie szanować. Nie tęsknić za nim. Był jednym z najbardziej charyzmatycznych trenerów w lidze angielskiej, choć często jego charyzma wręcz mnie przerażała. Znamy jego markowe gesty, sposób okazywania radości oraz wybuchy złości, choć te ostatnie lepiej od nas zapamiętają pewnie arbitrzy techniczni, którzy jako sędziowska reprezentacja stojąca najbliżej ławek rezerwowych, obrywali najwięcej obelg, głównie za swoich kolegów z boiska i wozu VAR.

Mimo iż czasem te negatywne emocje brały górę, to i tak Jurgen uznawany był za jednego z najsympatyczniejszych coachów współczesnej piłki nożnej. Był dla swoich podopiecznych nie tylko nauczycielem, ale także wujkiem, może nawet kimś więcej. Sam zresztą przyznał, że czasem brakowało mu ciężkiej ręki i nieco surowszego charakteru, ale to właśnie on pokazał nam, że na szacunek piłkarzy można zapracować także będąc ich dobrym kumplem, a nie tylko bezdusznym katem w stylu Antonio Conte, który potrafił na treningach wyciskać z zawodników nie siódme, ale ósme i dziewiąte poty, po których wymiotowali i padali jak po największych torturach.

Pisząc o Kloppie w czasie przeszłym czuję się, jakbym żegnała kogoś, kto już nigdy do trenowania nie wróci. A przecież to tylko trochę dłuższy urlop! Ciekawe, kiedy i gdzie Niemiec wróci do zawodu. Liga angielska odpada, bo niejednokrotnie podkreślał, że żadnego innego klubu w Anglii nie poprowadzi. Zresztą, wyobrażacie sobie Kloppa grającego przeciwko Liverpoolowi w Premier League? Absurd. To może Niemcy? A co powiecie na taki scenariusz – po sezonie 2024/2025, zdobywający kolejne sukcesy Xabi Alonso odchodzi do Realu Madryt, a w jego miejsce wchodzi Jurgen Klopp? Zły pomysł?

Nie widzę go w innych ligach. Każda byłaby krokiem wstecz, jedynie niemiecka miałaby swoje uzasadnienie, z uwagi na ewentualną chęć pozostania w ojczyźnie. A może ja po prostu nie widzę Kloppa w innych ligach, bo ciągle widzę go w roli gospodarza na Anfield? Ciężko tak na świeżo znaleźć w wyobraźni miejsce, do którego pasowałby Klopp, choć na pewno wszędzie witany byłby z otwartymi rękami. To może… reprezentacja? W sam raz na Mundial 2026. Jurgen, rozważ ten scenariusz!

I choć to pożegnanie było bardzo ckliwe, płakali kibice, płakali zawodnicy – widzieliśmy szczególnie wzruszające obrazki smutnych Virgila van Dijka i Trenta Alexandra-Arnolda – to sam The Normal One trzymał się kupy. – Jestem kompletnie zaskoczony, szczerze myślałem, że jestem już w kawałkach, ale tak nie jest. Jestem bardzo szczęśliwy, nie mogę w to uwierzyć – mogliśmy usłyszeć po wczorajszym, ostatnim w sezonie, starciu The Reds, wygranym zresztą, przeciwko Wolverhampton 2:0. Liverpool w pewnym momencie rozgrywek stracił siły na walkę o tytuł mistrzowski, zajmując ostatecznie trzecie miejsce w tabeli, ale Klopp, pełen entuzjazmu, wierzy, że jego ukochany klub ma potencjał na powrót do boju o najważniejsze trofea. – Nie czuję, żeby to był koniec. Czuję, że to początek, bo dzisiaj widziałem drużynę pełną talentu, młodości, kreatywności, pragnienia i pasji. To część rozwoju, a właśnie tego potrzebujecie ­­– dodał.

Jurgen to typ człowieka, który nie lubi blasków fleszy, mimo iż znakomicie w nich błyszczy. Szczególnie dzięki swojej inteligencji i poczuciu humoru, znanych nam głównie z wywiadów i konferencji prasowych. Właśnie dlatego ta ksywka – The Normal One, powstała w opozycji do samozwańczego The Special One Jose Mourinho. Klopp to skromny, choć tak wybitny i wielki, człowiek. Wzmożona atencja w ostatnich tygodniach, po tym, jak ogłosił swoje odejście, była dla niego niekomfortowa, ale jeśli jest się Jurgenem Kloppem, to trzeba się z tym mierzyć. Z Liverpoolem zdobył Ligę Mistrzów, Premier League, Puchar Anglii, Puchar Ligi Angielskiej, Superpuchar Anglii, Superpuchar UEFA i Klubowe Mistrzostwa Świata. Wow.

Niby dziewięć lat, a mam wrażenie, że Klopp był na Anfield Road od zawsze. Pamiętacie, kto był poprzednim trenerem Liverpoolu? Brendan Rogers. Prehistoria. Pep Guardiola, jeden z największych rywali Kloppa w bojach na angielskich boiskach, przyznał wczoraj, że będzie mu brakowało pojedynków przeciwko Niemcowi, bo te zawsze emocjonowały go nie tylko z uwagi na poziom piłkarski jego zawodników, ale właśnie z uwagi na bezpośrednią walkę z tym, który pomógł mu wejść na najwyższy poziom jako trener. – Myślę, że obaj się niesamowicie szanujemy. Czuję, iż on jeszcze wróci. Ale na ten moment (…) będę za nim bardzo tęsknił – powiedział Hiszpan.

Jak my wszyscy, Pepie. Jak my wszyscy. Kończy się pewna era, następną zakończy odejście właśnie Guardioli z Manchesteru City. Tak myślę. Paradoksalnie kolejna wygrana w Premier League, dająca mu już szósty tytuł Mistrza Anglii, jeszcze mocniej utwierdziła go w przekonaniu, że chyba czas odejść z Etihad i poszukać nowych wyzwań gdzieś indziej. W ostatnim felietonie pisałam z przekąsem, że pewnie nudzą go już te wszystkie wygrane, ale jak się okazuje, miałam trochę racji. Gdyby tuż przed końcem sezonu autobus Obywateli wykoleił się i to Arsenal sięgnąłby po trofeum, Guardiola miałby więcej motywacji i wyzwań na następny sezon. A tak, jego jedynym rywalem jest teraz on sam i może już tylko bić swoje własne rekordy. Niby wychował na swojej piersi Mikela Artetę, ale ile można czekać, aż ten, wraz ze swoimi podopiecznymi z Emirates Stadium, poważnie zagrozi dominacji City?

No i zabrakło mi już miejsca na słów kilka o Thiago Silvie opuszczającym Stamford Bridge. Mnie to pożegnanie również mocno wzruszyło, ale jak zacznę się rozpisywać, to zrobi się tego pół książki, nie felieton. Smutna była to niedziela, a na pewno wybitnie wzruszająca. Biorąc z Kloppa trochę jego optymizmu zakończę słowami, które wypowiedział wczoraj na Anfield: Wiara to czynność aktywna: trzeba robić to samemu. (…)To my decydujemy, czy się martwimy, czy ekscytujemy. My decydujemy, czy wierzymy, czy nie wierzymy. My decydujemy, czy ufamy, czy nie ufamy (…) ja cały czas w was wierzę. Pozostaję wierzącym w stu procentach”. Wyciągnijmy z tych mądrych słów morał i wcielmy w nasze życie. Wierzę, że ma to sens. I wierzę też, że jeszcze kiedyś z Jurgenem Kloppem się spotkamy.  

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Amanda, blogerka. Piszę felietony sportowe, recenzuję książki, komentuję bieżące wydarzenia z piłkarskiego świata i zapraszam do wspólnej dyskusji. :-)

Let’s connect