Wszyscy grają, a wygrywa City

Tak to jest, jak się liczy na Totki… Wczorajszy wieczór był kuriozalny, gdyż kibice Tottenhamu kibicowali w starciu swojej drużyny Manchesterowi City, a odwiecznie rywalizujący ze Spurs fani Arsenalu trzymali kciuki za gospodarzy z Hotspur Stadium. Kiedyś mówiliśmy tak o Niemcach, dziś możemy mówić tak o zespole Pepa Guardioli – piłka nożna to gra, w której 22 mężczyzn biega za piłką, a na końcu i tak wygrywa City.

Pewnie wiecie, dlaczego kibice The Gunners życzyli drużynie Ange Postecoglou zwycięstwa, ale muszę to napisać – gdyby urwali punkty Obywatelom, Arsenal miałby szanse na tytuł mistrza Anglii. Po zwycięstwie Halaanda i spółki 2:0, City ma dziś na koncie o dwa punkty więcej i tylko remis lub porażka w niedzielę z West Hamem pozwoliłyby na wyprzedzenie ich przez zespół Mikela Artety, jeżeli oczywiście sami wygraliby swoje ostatnie ligowe starcie z Evertonem. Z jednej strony żałuję, że Son nie strzelił wczoraj tej setki w drugiej połowie, ale z drugiej muszę przyznać, że jeżeli Arsenal ma zasłużyć na wygranie ligi, to nie może mieć w trakcie sezonu tylu wpadek, a przynajmniej nie może mieć ich więcej, niż City.

A maszyna Guardioli jest po prostu nie do zatrzymania w Premier League. W Lidze Mistrzów patent na The Citizens znaleźli Królewscy z Madrytu, ale na Wyspach wciąż są niepokonani i prawdopodobnie 19 maja wstawią do swojej gabloty kolejny, mistrzowski puchar. Jakie są bowiem szanse na potknięcie ze słabym, umówmy się, West Hamem? Manchester City to zbyt doświadczona drużyna, aby można było mówić o szansach na niespodziankę. Matematycznie, owszem. Ale realnie Młoty dostały ostatnio srogiego łupnia od Chelsea (0:5) i Crystal Palace (2:5), więc bardzo zdziwiłby mnie wynik inny, niż wysokie zwycięstwo gospodarzy na Etihad Stadium. Chyba, że…

…Guardiola zlituje się nad swoim uczniem i odpuści ostatni mecz, torując drogę do trofeum Arsenalowi. W końcu, takie zdobywanie rok w rok mistrzostwa Anglii musi się znudzić, co nie? Wiemy, jak wielkim szacunkiem darzą się nawzajem Pep z Artetą, trenerzy, którzy byli przecież dla siebie jak Obi Wan Kenobi i Luke Skywalker. Oczywiście żartuję sobie teraz, ale nie da się ukryć, że w sposobie prowadzenia drużyny przez młodszego z Hiszpanów, widać wyraźny wpływ tego starszego.

Obejrzałam oba seriale dokumentalne – „All or nothing: Arsenal” na Amazonie i Netflixowy „Razem: Walka o potrójną koronę” i nawet od kuchni, a dokładnie – od szatni – zachowanie obu trenerów jest podobne. Mental, zaangażowanie, ekspresja… choć ta ostatnia ciut bardziej widoczna u Guardioli. Obaj mają znakomitą więź z zawodnikami i są przede wszystkim wyjątkowymi profesjonalistami. Guardiola na pewno cieszy się, że najpoważniejszym rywalem w wyścigu o fotel lidera jest jego były podopieczny, dlatego mniej bolesne byłoby utracenie pierwszego miejsca na finiszu kosztem Arsenalu, niż jakiejkolwiek innej drużyny. Przecież w jakimś stopniu mógłby przypisać ten sukces również sobie, prawda?

A tak na serio, wracając do wczorajszego wieczoru, sam mecz był całkiem dobry. Tottenham dwoił się i troił, żeby nikt nie zarzucił mu grania „na niekorzyść Arsenalu” ale i tak nie wystarczyło to na pokonanie Błękitnych. W bramce świetnie spisywał się Vicario i już w pierwszej połowie uchronił Londyńczyków przed szybką stratą gola. Niestety, jedna zawrotna akcja i jedno niepotrzebne przewinienie w polu karnym zadecydowały o tym, że mecz zakończył się wynikiem 0:2. Czy przy takiej grze Tottenhamu (szczególnie dobra, jak na Spurs, obrona) mieliby lepszą skuteczność z Harrym Kanem w składzie? Bardzo możliwe. Na pewno już przed pierwszym gwizdkiem ocenialibyśmy ich szanse na urwanie punktów City wyżej.

Gdyby w regulaminowym czasie ekipa z Manchesteru prowadziła tylko jedną bramką, miałabym jeszcze nadzieję na wyrównanie w doliczonym czasie gry, gdyż prowadzący spotkanie sędzia Chris Kavanagh doliczył aż 10 minut. Strzelenie dwóch bramek, dających remis lub wygraną przegrywającej drużynie w tak krótkim czasie, już w tym roku widzieliśmy i chyba Premier League wykorzystała limit dreszczowców na ten sezon. Przed nami ostatnia kolejka (plus dwa zaległe mecze, które rozegrane zostaną dzisiejszego wieczoru) – jak bardzo zmieni się tabela po końcowych gwizdkach w niedzielę? Liczę, że znacząco.

Mamy teraz kilka dni na podjęcie jednej z najważniejszych decyzji tego tygodnia – który mecz oglądać na dużym ekranie? Ostatnia kolejka w całości rozegrana zostanie o godzinie 17.00 naszego czasu i w ruch pójdą pewnie wszystkie możliwe urządzenia przenośne. Ja na telewizorze włączę walczącą o grę w europejskich pucharach Chelsea i zrobię pewnie losowanie, które ze starć – City-West Ham czy Arsenal-Everton, oglądać na laptopie. W wyborze pomoże mi pewnie mój kot, który kradnie ostatnio Wasze serca na Instagramie. Dla niezdecydowanych pozostaje multiliga i… potem już tylko czekanie na nowy sezon 2024/2025.

Photo source: pixabay.com.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Amanda, blogerka. Piszę felietony sportowe, recenzuję książki, komentuję bieżące wydarzenia z piłkarskiego świata i zapraszam do wspólnej dyskusji. :-)

Let’s connect