Wyobraźcie sobie wczorajszy, zamykający 33. kolejkę ligi hiszpańskiej, mecz Barcelony z Valencią – spektakl goli, zwrotów akcji, hat-trick Roberta Lewandowskiego – i zwizualizujcie sobie to spotkanie nie na barcelońskim stadionie olimpijskim, a w Emiratach Arabskich. Albo w Katarze. Niestety, ale taka czeka nas rzeczywistość. Włodarze La Liga nie mają skrupułów (wstydu?) i zamierzają zrewolucjonizować hiszpańskie zmagania o mistrzostwo kraju organizując rozgrywki objazdowe, oczywiście tam, gdzie da się jak najwięcej zarobić. Nihil novi, NBA i NFL robią to już od lat, ale czy my, kibice piłki nożnej, jesteśmy na to gotowi?
Po pierwsze, piłkarze i tak już dużo podróżują. Ligi, puchary krajowe i europejskie, superpuchary, turnieje towarzyskie (które, jak się okazuje, nie wystarczają już do promowania dyscypliny na innych kontynentach) nie wspominając o graniu w drużynach narodowych. „Przerwa reprezentacyjna” to stwierdzenie dość przewrotne, bo „przerwę” mają wówczas tylko kibice piłki klubowej oraz zawodnicy nie łapiący się do pierwszych, czy drugich składów. Piłkarze z topu grają na najwyższych obrotach i to właśnie oni stanowią produkt eksportowy, którym tacy, jak prezes La Liga, Javier Tebas, chcą się chwalić za daleką granicą.
A to oznacza, że najpewniej pierwszym z eksportowanych meczów będzie największy hit hiszpańskiej ligi – El Clasico. Strzał prosto w serce lokalnych kibiców Los Blancos i Blaugrany, dla których wyjazd na mecz nie będzie już taki oczywisty. Czym innym jest bowiem pokonanie trasy z Madrytu do Barcelony, niż z Europy do Stanów Zjednoczonych, bo właśnie tam w pierwszej kolejności mieliby udawać się zawodnicy Primera Division. USA to dla kasy La Liga drugi, co do wielkości, rynek po Hiszpanii, dlatego władze ligi chcą umocnić tam swoją pozycję aby nie odstawać od innych, konkurencyjnych rozgrywek.
– Nie możemy robić w kółko tego samego, bo zostaniemy w tyle –skomentował cytowany przez „Mundo Deportivo” Javier Tebas. Nie wskazał konkretnej daty rozpoczęcia objazdówek, ale zasugerował możliwość inauguracji zagranicznych rozgrywek już w sezonie 2025/2026. A wiecie, co to oznacza, prawda? Na kraju Jankesów się nie skończy. Czekam tylko na harmonogram rozgrywek w Katarze. Promowanie piłki nożnej w krajach Bliskiego Wschodu trwa przecież w najlepsze, a arabski sportwashing aż kłuje w oczy.
W końcu to nie pierwszy przypadek, gdzie krajowe rozgrywki zostaną przeniesione na inny kontynent. Superpuchar Hiszpanii systematycznie już od 2018 roku rozgrywany jest na tzw. neutralnym terenie, najpierw w Maroku, a następnie w Arabii Saudyjskiej. Jedynie pandemia covidowa w sezonie 2020/2021 zmusiła organizatorów do przeniesienia tego miniturnieju do Hiszpanii. (Przenieść Superpuchar Hiszpanii do Hiszpanii – ależ stylistyczny oksymoron!) Lokalni nadawcy, w tym Jesus Alvarez, szef programów sportowych w państwowej RTVE, sprzeciwiali się promowaniu piłki nożnej w kraju, w którym w pierwszej kolejności promować powinno się prawa człowieka, szczególnie kobiet, dlatego zrezygnowali z ubiegania się o prawo medialne do emitowania tych meczów.
Przeniesieniu rozgrywek do Arabii Saudyjskiej sprzeciwiał się również wspomniany wyżej Javier Tebas, ale wówczas nie chodziło o jego pieniądze, dlatego dużo łatwiej było mu zachować moralną postawę. Co będzie, gdy już wypromuje ”soccer” w Stanach tak bardzo, że zacznie przynosić wyższe zyski, niż w samej Espanii? Schowa swoją cnotę i etykę do kieszeni i zgodzi się na kilka meczyków w arabskim królestwie? A może to ja będę musiała przepraszać za to wątpienie w jego krystaliczność i rzeczywiście będzie promował ligę hiszpańską wyłącznie w krajach, które respektują prawa człowieka?
A może w ogóle na Stanach się zakończy? W 2026 roku USA będzie gościć największe piłkarskie reprezentacje świata organizując Mundial, więc może właśnie dlatego gracze hiszpańskich drużyn mają pokazać się na amerykańskich boiskach, aby przygotować tamtejszą społeczność na nadchodzące MŚ? Piłka nożna ustępuje oglądalności baseballowi, futbolowi amerykańskiemu, hokejowi i koszykówce. Na Starym Kontynencie te dyscypliny nie są tak popularne, jak w USA, ale mają swoich amatorów, którzy także bardzo chętnie obejrzeliby na żywo popisy Luki Doncica czy Jalena Brunsona. Sama ustawiałabym się w kolejkę po bilet, gdyby realnie pojawiła się możliwość pójścia na mecz Chicago Bulls, czy Boston Celtics. Pisząc ten felieton mam wrażenie, że przemawia przeze mnie europocentryzm – koszykarze mają przyjeżdżać do Europy, ale nasi kopacze do kraju Kolumba – nie!
Na styczeń 2025 roku zaplanowane zostały kolejne mecze NBA w Paryżu, już trzeci raz z rzędu stolica Francji będzie gościć na swoim parkiecie koszykarskie gwiazdy, tym razem San Antonio Spurs i Indiana Pacers. Dlaczego zatem Stany nie mogą gościć Barcelony i Realu? Różnica polega na tym, że w La Liga Barca z Królewskimi spotka się tylko dwa razy, raz u siebie, raz na wyjeździe. W NBA meczów jest znacznie więcej, rywale spotykają się między sobą częściej i zorganizowanie jednego spotkania na innym kontynencie nie zabiera kibicom możliwości obejrzenia „swoich” na własnym terenie. Jeśli El Clasico rozegranie zostanie np. w Nowym Jorku, to kto będzie gospodarzem? Kto w dwumeczu będzie musiał zrezygnować z tej roli? Real ugości rywala na Santiago Bernabeu a Barcelona… za oceanem?
Z jednej strony chcę być bardziej otwarta, chcę zrozumieć kibiców piłki nożnej, którzy na co dzień nie mają możliwości obejrzenia na żywo meczów tego pięknego, europejskiego sportu, ale z drugiej strony przenoszenie krajowych (!) lig na inny kontynent kłóci mi się z logiką i sprawiedliwością. Od tego są turnieje międzynarodowe, klubowe i reprezentacyjne. Tyle tylko, że żaden towarzyski maraton nie da tylu emocji, co zacięta rywalizacja o punkty w walce o mistrzostwo kraju. Ale przecież w życiu nie możemy mieć wszystkiego, prawda? Ja bym ten aktualny porządek zostawiła. Zresztą i tak do Stanów na piłkarską emeryturę przenosi się coraz więcej gwiazd, zmagania w Major League Soccer (MLS) stają się coraz bardziej zacięte i w końcu, heloł, oni mają naszego Davida Beckhama!
Photo: pixabay.com.











Skomentuj