2:0. 2:3. 4:3. Szaleństwo na Stamford Bridge

Karma wraca a marzenia się spełniają. Może nie brzmi to jak wprowadzenie do felietonu na temat piłki nożnej, prędzej jak wstęp do przewodnika okultystycznego, ale prawda jest taka, że nie każdą sytuację na boisku można racjonalnie wytłumaczyć. Jak bowiem nazwać to, co wydarzyło się w czwartkowym meczu Chelsea z Manchesterem United? Uśmiech losu, przypadek, łut szczęścia czy może właśnie pomsta za pamiętny finał Ligi Mistrzów przeciwko Bayernowi? Kto jeszcze nie wierzy w magię i cuda, niech lepiej zacznie.

Myślę, że do dziś finałowe starcie Manchesteru United z Bayernem Monachium sprzed 25 lat może śnić się po nocach tym Bawarczykom, którzy doskonale pamiętają wiosnę 1999 roku i tę niesprawiedliwą, z ich punktu widzenia, porażkę Die Roten w Barcelonie. Podopieczni Ottmara Hitzfelda już w 5. minucie spotkania wyszli na prowadzenie po bramce Maria Buslera i utrzymywali je… w zasadzie do końca meczu. Do 90. minuty wynik pozostawał bez zmian, ale w doliczonym czasie gry wydarzyło się coś nieprawdopodobnego, Teddy Sheringham strzałem z prawej nogi wyrównał na 1:1, a chwilę później, będący na boisku od niespełna 10 minut Ole Gunnar Solskjaer wyprowadził drużynę Alexa Fergusona na prowadzenie i dzięki temu puchar Champions League zamiast do Niemiec, pojechał do Anglii. Cóż za nieprzyzwoita wygrana, prawda? W podobny sposób Chelsea pokonała w czwartek United i choć nie był to finał Ligi Mistrzów, smak porażki musiał być tak samo gorzki.

Connor Gallagher, o którego pozostanie na Stamford Bridge modlę się codziennie, wyprowadził Chelsea na prowadzenie już w 4. minucie po podaniu od bardzo dobrze spisującego się w ostatnich meczach Malo Gusto. Prawdopodobnie piłka nie znalazłaby Gallaghera, gdyby nie odbiła się po drodze od obrońców United, ale 24-letni Anglik znakomicie przymierzył i zanotował na swoim koncie trzeciego gola w sezonie. Druga bramka padła z karnego, sprokurowanego przez napastnika The Red Devils, Antony’ego, który po faulu na Marcu Cucurelli nawet nie kłócił się z decyzją sędziego. Egzekutorem był nie kto inny, jak Cole Palmer.

Dla Chelsea sędziowie dyktują najwięcej jedenastek w tym sezonie i chwała im za to, bo Palmer strzela je wybitnie. Karne byłego zawodnika Manchesteru City bywają bardziej finezyjne, niż nie jedna bramka strzelona z akcji, a w meczu przeciwko Czerwonym Diabłom dwukrotnie udało mu się pokonać Andre Onanę właśnie z jedenastego metra. Cole Palmer to najbardziej opłacalny transfer w erze Tedda Boehly’ego. 21-letni Anglik ma już na swoim koncie 16 bramek, tylko o dwie mniej od liderującego w tabeli strzelców Premier League Erlinga Haalanda. To zdecydowanie najlepiej wydane 47 mln euro, w przeciwieństwie do 116 mln za Moisesa Caicedo, który w czwartek zawinił przy pierwszej straconej przez Chelsea bramce i zasadniczo nie popisał się jeszcze w żadnym z dotychczasowych meczów The Blues.

Alejandro Garnacho, tegoroczne objawienie ekipy Erika ten Haga, wykorzystał niechlujność obrony Chelsea i nie dał szans Djordje Petrovicowi na obronę – Chelsea 2:1 United. Drugą bramkę dla Czerwonych Diabłów zdobył Bruno Fernandes i już w 38. minucie mieliśmy remis 2:2. Nie wiem, gdzie była obrona Chelsea w drugiej połowie, ale w 67. minucie ponownie na listę strzelców wpisał się Garnacho po znakomitej akcji Antony’ego, który zanotował efektowną asystę. Defensywa The Blues ponownie zaspała i z bezpiecznego, wydawało się, wyniku 2:0, stracili prowadzenie.

 Tylko najwierniejsi kibicie wierzyli, że sytuacja jest jeszcze do uratowania. Pochettino wymienił pięciu zawodników i to właśnie wprowadzony na boisko w 89. minucie spotkania Noni Madueke wywalczył dla Niebieskich jakże cenny rzut karny. Absolutnie nie przyjmuję argumentów o tym, że został niesłusznie podyktowany. Jasne, kontakt był, że tak to ujmę, subtelny, ale nie ma wątpliwości, że Diogo Dalot przeszkodził Madueke w kopnięciu piłki. A za utrudnienie w finalizacji akcji zawsze musi być odgwizdane przewinienie. Przecież za takie faule zawodnicy mają otrzymywać w przyszłości niebieskie kartki (jeżeli oczywiście pomysł Międzynarodowej Rady Piłki Nożnej IFAB faktycznie zostanie wcielony w życie). Do piłki z zimną krwią podszedł „Cold” Palmer i ponownie technicznym strzałem pokonał Onanę doprowadzając do remisu. Na zegarze 110. minuta, szaleństwo.

To nieprawdopodobne, jak mocny impuls dała ta bramka piłkarzom Chelsea. W zasadzie dokonali niemożliwego – po szybkiej akcji z rzutu rożnego Palmer otrzymał piłkę od Enzo Fernandeza i władował ją po raz trzeci do siatki zapisując pod swoim nazwiskiem pierwszego hat-tricka w karierze. Jeżeli to spotkanie, ta radość, ten wybuch euforii zawodników, trenera i kibiców na trybunach nie scali drużyny, to już nic nie pomoże. Takie momenty integrują, nie tylko graczy między sobą, ale także z całym klubem, a ewidentnym tego przykładem było zachowanie wspomnianego Enzo, który ostentacyjnie bił się w pierś, a właściwie w herb, na oczach Masona Mounta, byłego zawodnika The Blues. Z ust Argentyńczyka padło też kilka obelg w kierunku gracza United w związku ze zmianą barw klubowych, ale tak naprawdę do końca nie wiadomo, jakie były okoliczności odejścia Anglika z Londynu. Moim zdaniem zachowanie Fernandeza było niepotrzebne, zwłaszcza że znamy już takich zawodników, którzy wczoraj całowali logo jednego klubu, a dziś drugiego… Niemniej na tamten moment widać było w nim pasję i takiego zaangażowania życzyłabym sobie w każdym spotkaniu. Może kiedyś to zaangażowanie zacznie się przekładać na jakość gry i skuteczność…

Myślę, że kibice Manchesteru zgodzą się ze mną, że w czwartek spotkały się dwie drużyny ze słabymi formacjami obronnymi. Tej United przewodzi Harry Maguire, a tej Chelsea w sumie nikt nie przewodzi. Po tym, jak Maurico Pochettino, (tu ironia:) bardzo profesjonalnie, obraził się na żonę Tiago Silvy za zbyt szczery i niekoniecznie wygodny dla Argentyńczyka post w mediach społecznościowych, jej małżonek siedzi teraz na ławce rezerwowych, podobno lecząc uraz, a z końcem sezonu prawdopodobnie odejdzie ze Stamford Bridge. W United drugiego karnego sprokurował Diogo Dalot, który w całym spotkaniu grał po prostu źle (mimo asysty przy bramce Fernandesa) i nawet ja, widząc ostatnią bramkę Palmera i piłkę, która odbija się od czerwonego obrońcy, trzymałam kciuki, żeby nie był to znowu Portugalczyk. Zdecydowanie najciemniejszy punkt drużyny z Old Trafford.

I wiecie, co Wam jeszcze powiem? Ja ten wynik chyba wywołałam. W 90. minucie, przy stanie 2:3 dla Manchesteru powiedziałam, że Chelsea jeszcze to wygra 4:3. A podobno marzenia trzeba wypowiadać na głos, wtedy się spełniają. Oczywiście tylko te, które mają dobre intencje, za wszystkie inne może spotkać nas karma. Piszę o tym trochę z przymrużeniem oka, bo co jeśli w niedzielę i kibice Chelsea, i kibice Sheffield United będą wieszczyć swoje zwycięstwo? Mecz zakończy się remisem? Mimo wszystko miejmy wiarę w spełnianie marzeń bo kto wie, może dzięki temu Polsce uda się wyjść z grupy na EURO 2024? W końcu ten awans do Mistrzostw Europy to też był cud.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Amanda, blogerka. Piszę felietony sportowe, recenzuję książki, komentuję bieżące wydarzenia z piłkarskiego świata i zapraszam do wspólnej dyskusji. :-)

Let’s connect