To był jeden z najbardziej wzruszających weekendów w piłce nożnej w ostatnim czasie. Historia, z której Netflix zrobiłby kasowy wyciskacz łez. Życie pisze scenariusze, a ten konkretny, mimo że piękny, jest zarazem nieprawdopodobnie smutny. W charytatywnym spotkaniu gwiazd Liverpool zmierzył się w sobotę z Ajaxem Amsterdam, a drużynę gospodarzy poprowadził Sven Goran Eriksson, któremu w górnej bańce klepsydry życia znikają właśnie ostatnie ziarenka piasku.
Rak trzustki. Szok. Niedawno szwedzki trener obchodził 76. urodziny i według diagnoz lekarzy, kolejnych już nie dożyje. Eriksson przez długi czas ukrywał tajemniczą chorobę, ale z początkiem 2024 roku zdecydował się na podzielenie wyrokiem ze światem. We wzruszającym wywiadzie przyznał, że jego największym marzeniem zawsze było zostać trenerem Liverpoolu. Z piłką na Wyspach miał już do czynienia jako selekcjoner reprezentacji Anglii w latach 2001-2006, w późniejszych sezonach prowadził także Manchester City (2007/2008) i Leicester (2010/2011). Nigdy jednak nie trenował drużyny z Merseyside. Na dni, miesiące przed śmiercią, spełnił swoje marzenie i wyszedł na murawę w roli coacha The Reds.
To była szybka akcja-reakcja. Gdy tylko wiadomość o stanie zdrowia Erikssona trafiła do Jurgena Kloppa i działaczy Liverpoolu, wszystkim natychmiast wpadł do głów jeden i ten sam pomysł – zaprośmy Szweda na nasz charytatywny mecz gwiazd. To najlepsza okazja na spełnienie jego największego marzenia. Ilekroć oglądam relacje z sobotniego wydarzenia, przechodzą mnie ciarki. Dziesiątki tysięcy kibiców oklaskujących starszego pana trzymającego za rękę młodą dziewczynkę, tak naprawdę widziało człowieka, który wchodzi na boisko z niewidzialnym katem nad głową. Łzy same cisnęły się do oczu, nic więc dziwnego, że Sven Goran Eriksson również płakał, trochę ze szczęścia, trochę ze wzruszenia i może trochę ze smutku.
Mimo wszystko było to piękne i emocjonujące wydarzenie. Kto bawił się lepiej, 60 tysięcy kibiców na trybunach, czy zawodnicy-oldboje na boisku? Dla byłych piłkarzy każda możliwość zagrania w starych składach to wspaniała okazja do wspomnień, a tych reprezentanci obu drużyn mieli wiele. Szczerze popieram tego typu charytatywne inicjatywy. Tę sobotnią zorganizowała Fundacja LFC wraz z oficjalnym stowarzyszeniem byłych graczy Forever Reds.
Gwiazd było co niemiara – Steven Gerrard, Sami Hyypia, Dirk Kuyt, Djibril Cisse czy Daniel Agger po jednej stronie, Ronald de Boer, Demy de Zeeuw, Rafael van der Vaart oraz wielki Jari Litmanen po drugiej. Fiński były napastnik reprezentował w swojej karierze zarówno barwy Liverpoolu, jaki i Ajaxu, dlatego po prostu nie mogło go na sobotniej imprezie zabraknąć. I szkoda tylko, piszą kibice The Reds, że na Anfield Road nie pojawił się Xabi Alonso – przy okazji mógłby od razu podpisać trenerski kontrakt…
„Stary” Liverpool zagrał w swoim stylu – przed gwizdkiem kończącym pierwszą połowę przegrywał 0:2, żeby po przerwie wrócić i czterokrotnie władować piłę do siatki rywala. Gole dla obu drużyn zdobywali kolejno Derk Boerrigter i Kiki Musampa dla gości oraz Gregory Vignal, Djibril Cisse, Nabil El Zhar i Fernando Torres dla gospodarzy. Szkoda, że obie bramki dla Ajaxu przepuścił nasz wielki piłkarz, aktor, dziennikarz i ekspert telewizyjny, Jerzy Dudek.
W barwach Liverpoolu występował przez 6 sezonów ale najmocniej zapisał się w pamięci kibiców w 2005 roku, kiedy w finale Ligi Mistrzów powstrzymał w rzutach karnych wygrywający do przerwy 3:0 AC Milan i zaraził piłkarski świat swoim słynnym Dudek Dance. Aż dziw bierze, że dwukrotnie odrzucił propozycję udziału w Tańcu z gwiazdami. Może do trzech razy sztuka.
Dla Dudka był to szczególnie wyjątkowy dzień, gdyż 23 marca świętował swoje 51. urodziny. Kibice śpiewali mu sto lat, koledzy składali życzenia. Paleta emocji na Anfield była tak szeroka, że naprawdę Netflix mógłby zrobić z tego miniserial. – Zdecydowanie było to świetne doświadczenie – stwierdził w pomeczowej rozmowie Jeri Litmanen. Dodał także, że ucieszył go widok nie tylko kolegów, z którymi grał, ale także trenerów – Johna Aldridge’a, Iana Rusha, Johna Barnesa i oczywiście Svena Gorana Erikssona. Myślę, że każdy z wyżej wymienionych powiedziałby to samo. Takie już są futbolowe spotkania po latach.
– Mógłbym przecież zamknąć się w domu i powtarzać, jak wielkiego mam pecha. Chcę jak najlepiej przeżyć czas, który mi pozostał – powiedział niedawno Sven Goran Eriksson. I rzeczywiście, przeżywa pozostały mu czas najlepiej, spełnia dawne marzenia. Ciężko jest mi zakończyć ten krótki felieton, ciężko znaleźć słowa… no bo czego można życzyć stojącemu nad grobem? Zrobiło się mocno refleksyjnie, ale taki jest też ten przedświąteczny okres. Wielki Tydzień, czas wyciszenia i zadumy. Mam nadzieję, że każdy z Was spędzi święta wśród bliskich lub po prostu tak, jak lubi najbardziej. Na przykład przed telewizorem. Niedziela,15:00 Liverpool-Brighton, 17:30 Manchester City-Arsenal. Alleluja, wraca liga!
Photo source: lfc.pl.











Skomentuj