I znowu… do boju, biało-czerwoni, do Euro!

Czy warto awansować na Euro? Pod względem finansowym, na pewno tak. Pod względem wizerunkowym? To już zależy od gry, jaką chcą zaprezentować polscy piłkarze. Jeśli będą grali tak, jak z Mołdawią („grać jak z Mołdawią” powinno wejść już do naszego słownika narodowych frazeologizmów na stałe), to lepiej, żeby nie fatygowali się do Niemiec. Jeśli zagrają tak, jak na Euro 2016, to będziemy mogli być dumni. Trochę przykro, że ciągle wspominamy turniej sprzed ośmiu lat. Przykro, że po drodze nie było sukcesów, do których moglibyśmy się odnosić. Może teraz się to zmieni? Może za kilka lat piękne czasy „za Nawałki” zostaną wyparte przez te „za Probierza”? Podobno dobre rzeczy trzeba sobie wizualizować. Jeśli zrobi to dziś 38 milionów Polaków, no dobra, chociaż połowa, to awans do Mistrzostw Europy mamy w kieszeni.

Tak naprawdę, w kieszeni powinniśmy mieć ten awans już po, a nawet w trakcie, eliminacji. Pamiętam euforię wszystkich, dosłownie wszystkich – kibiców, dziennikarzy, ekspertów. W grupie Albania, Czechy, Mołdawia i Wyspy Owcze. Nawet te Czechy nie brzmiały groźnie, choć jako fanka Premier League nie lekceważyłam westhamowego duetu Tomasa Soucka i Vladimira Coufala, czy dwukrotnego zdobywcy nagrody Piłkarza Roku za naszą południową granicą, grającego na co dzień w potężnym Bayerze Leverkusen, Patrika Schicka. Tego ostatniego wykluczyła jednak kontuzja, co jeszcze bardziej powinno nas utwierdzić w przekonaniu, że Czechy są do przejścia. W końcu mieli mierzyć się bez swojego najlepszego napastnika, wicekróla strzelców z EURO 2020 (czy też 2021, jak kto woli).

Sromotne 3:1 i wymęczone 1:1 to bilans starć Polaków z najsilniejszym rywalem w grupie. Nikt się jednak nie spodziewał, że tyle samo punktów zdobędziemy, czy raczej – tyle samo punktów stracimy, przeciwko Mołdawii! Nie będę się pastwić nad tym, co było, ale doszliśmy w pewnym momencie w naszej reprezentacji do punktu, w którym cieszyliśmy się ze zdobytej bramki przeciwko Wyspom Owczym. Przecież to brzmi jak mem. Dziś będziemy cieszyć się ze zwycięstwa z będącą na 123. miejscu w rankingu FIFA Estonią i już drżymy przed pojedynkiem z Walią lub Finlandią. Hej! A jeśli na Euro trafi nam się Hiszpania? Belgia? Francja? Warto jechać i tak się stresować?

Swoją drogą, ranking FIFA to naprawdę straszne zestawienie. Wyprzedzają nas Iran i Australia. Aż nie chce się wierzyć, że TAKIE nazwiska, nie potrafią wspólnie zapracować na to, aby być wyżej niż niejacy Moghanlou, Jahanbakhsh, czy Rezaeian. O kim ona pisze, myślicie? O zawodnikach, którzy tworzą skład rzekomo lepszy, od naszego. Lewandowski, Zieliński, Szczęsny, Cash, Zalewski… Znamy to z historii – w klubach grają dobrze, razem nic im nie wychodzi. I nie tłumaczy ich to, że mają mało czasu na zgrupowania, że w klubach „ma kto im podawać”… każda reprezentacja startuje z tego samego miejsca. No, chyba że mówimy o miejscach w rankingu FIFA…

Szczęsny jako numer jeden w bramce? Myślę, że nie ma co zmieniać dotychczasowego standardu, Wojtek zasługuje na ten trykot, ale możemy cieszyć się, że wyrasta nam perspektywiczny lider defensywy, grający na co dzień w OGC Nice, Marcin Bułka. Pamiętam go z czasów, gdy zasilał rezerwy Chelsea, grał w drużynie U18 i U21. Być może po zakończeniu sezonu w Ligue 1 trafi z powrotem na Wyspy, bo podobno interesuje się nim Manchester United.

Polska bramkarzami stoi, Łukasz Fabiański powoli kończy swoją karierę w West Hamie, ale kto wie, czy po awansie Leicester do Premier League nie będziemy ekscytować się w najlepszej lidze świata jeszcze jednym odkryciem między słupkami – Jakubem Stolarczykiem. Mimo niedzielnej przegranej przeciwko Chelsea w Pucharze FA Polak zanotował dobry występ, broniąc nawet karnego Raheema Sterlinga. Leicester jest teraz na drugim miejscu w Championship, ale ma tyle samo punktów, co pierwsze Leeds i jeszcze jeden mecz w zapasie, dlatego awans do najwyższych rozgrywek w Anglii jest niemal pewny.

Teoretycznie o obronę nie powinniśmy się martwić, bo przecież Jakub Kiwior, czy Jan Bednarek to także zawodnicy grający w Anglii regularnie, choć na dwóch różnych szczeblach ligowych. W reprezentacji nie każda formacja się sprawdza. Powinniśmy zagrać czwórką w obronie? Być może. Czy zagramy czwórką w obronie? Raczej nie. Trener Michał Probierz prawdopodobnie wybierze scenariusz z trójką z tyłu, nastawi się na atak, a co z tego wyjdzie, okaże się dziś przed północą.

To co, do pełnego trio dorzucamy Kamila Glika? Otóż nie tym razem. Oczywiście, uwielbiamy go, ale pomijając jego aktualną kontuzję, czas na nowe, czas na zmiany. Czy dobrym następcą naszej defensywnej legendy będzie Bartosz Salomon? Może to pokazać już dziś wieczorem. W Lechu Poznań gra dobrze, lideruje nie tylko obronie, ale także całej drużynie, zakładając pod nieobecność kontuzjowanego Mikela Ishaka opaskę kapitana. Z tym Glikiem to wyskoczyłam specjalnie, bo stare dobre: „ale że Dudka na mundial nie wzięli”, można będzie zamienić na: „ale że Glika na Euro nie wzięli”. Od roku mówi się o konflikcie z Lewandowskim, o tym, że Glik powinien zostać w reprezentacji należycie pożegnany. Na wielki turniej na pewno nie ma już szans, ale na jedno towarzyskie spotkanie i owacje na stojąco za grę  z orzełkiem na piersi na pewno zasługuje.

UWAGA, DYGRESJA! O właśnie, z orzełkiem na piersi to już chyba nikt nie zagra. PZPN pochwalił się nowymi strojami i zgarnął, wspólnie z firmą Nike, ogrom negatywnych komentarzy, między innymi za umieszczenie godła na środku trykotu. Czyli co, teraz gramy z orzełkiem na mostku? Nie powiem, estetycznie koszulka zbliżona jest do lat 90-tych, stylu vintage, retro, ja to lubię, ale niekoniecznie chcę to oglądać na zawodnikach reprezentacji w piłce nożnej. Ale wiecie, co jest najgorsze, prawda? Cena. 700 polskich złotych za trykot, który może wcale nie przynieść dumy, ale ból i rozczarowanie, złe wspomnienia i rozgoryczenie. Zresztą, nawet gdyby Polacy mieli w nich wygrać Euro, chyba wolałabym przeznaczyć pieniądze na coś innego.

Wracając do składu – Robert Lewandowski w końcu wskoczył na dobre tory i zaczął przypominać siebie z najlepszych lat. Krzysztof Piątek znowu odpalił la pistola i ma już na koncie w tureckim Basaksehirze 13 goli, tyle samo, co również powołany na baraże Adam Buksa, rywalizujący na co dzień z El Pistolero w barwach Antalyasporu. Karol Świderski nie ma może na tę chwilę wybitnych liczb, ale dla reprezentacji zdążył strzelić od początku 2022 roku 4 bramki. Jak na napastnika – bilans nie zachwyca, jak na napastnika reprezentacji Polski – plasuje go w tym okresie na drugim miejscu listy strzelców, zaraz za Lewym. Więcej statystyk już nie wyciągam, bo bardziej, niż to, ile napastnicy strzelili ostatnio bramek, interesuje mnie, ile strzelą dziś wieczorem. I we wtorek, bo wtedy właśnie zmierzymy się ze zwycięzcą pojedynku Walia-Finlandia. O ile pokonamy Estonię.

I znowu pełni nadziei, zasiądziemy dziś wieczorem przed telewizorami. Kto wytrwa do końca bez wyłączania odbiornika? Czy wytrwają do końca polscy zawodnicy na boisku? Ta nasza miłość do reprezentacji jest trochę szalona, trochę platoniczna, trochę paradoksalna. Kochamy nasze orły i co dostajemy w zamian? Ciśnienie przedzawałowe, łomotanie serca, zdarte gardło, obgryzione paznokcie, nieprzespane noce i strach przed nagłówkami gazet dzień po. Brzmi to trochę masochistycznie, prawda? Ale jak to mówią, nadzieja matką głupich. Dlatego zasiadamy dziś, moje głupolki, przed telewizorami i kibicujemy! W końcu motto PZPN to: „łączy nas piłka”, najwyżej jutro dalej będziemy się łączyć. W bólu.

Photo source: Sportowe Fakty.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Amanda, blogerka. Piszę felietony sportowe, recenzuję książki, komentuję bieżące wydarzenia z piłkarskiego świata i zapraszam do wspólnej dyskusji. :-)

Let’s connect