Oszukani. Wykartkowani. Zawiedzeni.

Co tam się działo? Dwa spotkania ubiegłego weekendu spędziły sen z powiek niejednego kibica Realu Madryt i Lazio. Pierwszym sędzia przerwał mecz z Valencią w trakcie akcji bramkowej, drudzy stracili gola w ostatnich minutach spotkania z Milanem i zakończyli je z trzema… nie, nie punktami, z trzema czerwonymi kartkami. Z jednej strony znów podważamy autorytet sędziów, z drugiej przyznajemy, że ciężki to kawałek chleba, panować nad buzującym na boisku testosteronem. Piłka nożna to nie zabawa.

„Skandal na Mestalli” – grzmiała z okładki niedzielna sportowa „Marca”. „To bezprecedensowe”, skwitował tuż po meczu Carlo Ancelotti, trener Los Blancos. I ciężko się nie zgodzić, bo rzadko zdarza się, żeby sędzia kończył mecz w trakcie trwania akcji. Nawet jeśli mija doliczony czas gry, arbitrzy dają dograć ostatnią sytuację bramkową. Otóż, nie tym razem – pomyślał Gil Manzano, 40-letni sędzia prowadzący pojedynek Valencii z Realem Madryt.

Mecz nie układał się dobrze dla przyjezdnych, bo po upływie pół godziny przegrywali już 2:0. Udało im się jednak wpakować piłkę do bramki jeszcze przed zejściem na przerwę, a na listę strzelców wpisał się Vinicius Junior. Znamienne, że gol padł w 5. minucie doliczonego czasu gry – tu sędzia nie zadął w gwizdek w trakcie akcji.

Druga połowa to syzyfowe próby wyrównania wyniku, ale trzeba przyznać, że nie były to próby zbyt nachalne. Miejscowi utrzymywali skromne prowadzenie w nadziei, że dowiozą wynik do końca. W 76. minucie Real zdołał jednak wyrównać, a egzekutorem był znowu nie kto inny, jak Vini Jr., a strzał główką umożliwił mu w przepięknym stylu dośrodkowujący piłkę Luka Modric. 2:2.

Mecz Valencii z Realem okraszony był kontrowersjami jeszcze przed początkowym gwizdkiem. Kilka dni wcześniej władze Estadio Mestalla nie zgodziły się na wpuszczenie na teren stadionu kamer firmy kręcącej dla Netflixa dokument o Viniciusie, który w zeszłym roku, w trakcie majowego starcia obu ekip, był rasistowsko obrażany przez kibiców gospodarzy. Sobotnią potyczkę uznano zatem spotkaniem podwyższonego ryzyka, ale nikt nie spodziewał się, że po końcowym gwizdku kontrowersji będzie jeszcze więcej i to nie tylko pozaboiskowych, ale właśnie związanych stricte z futbolem.

98. minuta. Zamieszanie pod bramką Valencii. Real rozkręcił się i zaczął odważnie atakować, chcąc wyrwać gospodarzom wszystkie możliwe punkty. Mimo wysokiego prowadzenia w tabeli La Liga remis ich nie zadowalał, w końcu to Królewscy. Po dośrodkowaniu Brahima Diaza piłkę główką władował do siatki Jude Bellingham, nie słysząc dźwięku gwizdka, który wybrzmiał kilka sekund wcześniej. Kto kończy mecz w trakcie akcji? Nawet największy futbolowy oponent nie byłby w stanie przełączyć kanału w tv właśnie w tym momencie, podświadomie chcąc sprawdzić, co z tego szturmu na bramkę wyniknie. No cóż. Wynikło tyle, że gol nie został uznany, bo padł po gwizdku. Zamiast gola na koncie, Bellingham zarobił czerwoną kartkę za dyskusję.

Przepisy La Liga mówią wyraźnie, że za obrazę sędziego zawodnikowi może grozić kara absencji w dwóch-trzech kolejnych meczach, a w skrajnie wulgarnych sytuacjach, zawieszenie może trwać nawet do miesiąca. Ale czy „it’s a f***ing goal!” to już obelga? Czy po prostu ekspresyjna artykulacja wściekłości, słusznej zresztą i uzasadnionej? Komisja dyscyplinarna ma jutro podać do wiadomości publicznej, jaką podjęła decyzję w sprawie wymiaru kary dla Anglika, pewne jest to, że 20-latek nie zagra w najbliższym ligowym spotkaniu przeciwko Celcie Vigo. Gorąco w tej Hiszpanii.

Gorąco i w Italii! Jeszcze jeden kontrowersyjny mecz i jeszcze więcej kartek. Prowadzący spotkanie Marco di Bello to kolejny sędzia, który nie potrafił zapanować nad przebiegiem wydarzeń na boisku. I to nie po raz pierwszy – w drugiej kolejce Serie A nie podyktował rzutu karnego dla drużyny Bologny przeciwko Juventusowi, za co został zawieszony na 36 dni. Wiele wskazuje na to, że czeka go kolejna kara, bo spotkanie Lazio-Milan znowu dało wyraz braku kontroli i profesjonalizmu 42-latniego arbitra.

Pierwszą czerwień pokazał w 57. minucie po faulu Luki Pellegriniego na Christianie Pulisicu, ale nikt wtedy nie przypuszczał, że Lazio zakończy ten mecz w ósemkę…. Zagotowało się w końcówce spotkania, gdy w 88. minucie gola dla Rossonerich zdobył Noah Okafor. Uderzenie było całkiem ładne, ale zdecydowanie nie podobało się graczom Lazio. Już wtedy stan kartek wynosił 5:4, a zaczęło się od ukarania jeszcze w pierwszej połowie Mauricio Sarriego, trenera ekipy ze stolicy. Chwilę po golu szwajcarskiego napastnika żółty kartonik obejrzał Elseid Hysaj, obrońca Lazio, a w doliczonym czasie gry dwaj jego koledzy, Adam Marusic i Matteo Guendouzi, zostali obdarowani bezpośrednimi czerwieniami za niesportowe przepychanki. Oczywiście, nie szarpali się sami ze sobą, dlatego dwie żółte kartki otrzymali także zawodnicy Milanu, Rafael Leao oraz Christian Pulisic.

Milan przeważał w całym spotkaniu, choć fragmentami Lazio wyglądało całkiem dobrze i to mimo gry w osłabieniu. Gorąco Biancocellestim zrobiło się w 77. minucie, gdy do bramki Provedela piłkę władował Leao, ale po interwencji VAR-u gol został anulowany. Druga bramka została zdobyta prawidłowo i dała ekipie Stefano Pioliego cenne trzy punkty ugruntowujące Milan na trzecim miejscu w tabeli.

Czy zamieszki w końcówce spotkania to bezpośrednia wina sędziego? Czy można w ogóle winić arbitrów za zachowanie zawodników? Di Bello wykorzystał wszystkie przysługujące mu narzędzia do ukarania piłkarzy, nic więcej zrobić nie mógł. A może właśnie zrobił za dużo? Może powinien pozwolić zawodnikom rozstrzygnąć spór na własną rękę? Poklepaliby się po mordkach i zeszli do szatni z rozładowanym napięciem? Brzmi to nielogicznie, dlatego wydaje mi się, że jednoznaczna ocena sytuacji jest w tym kontekście bardzo trudna. Być może sędzia powinien od początku spotkania zapracować na swój autorytet, tak aby gracze obu drużyn czuli respekt i strach przed ewentualną karą. Zawodnicy Lazio i Milanu prawdopodobnie tego respektu do di Bello nie czuli i wiele wskazuje na to, że długo nie poczują.

Obie ekipy mają przed sobą ważne spotkania – zawodnicy Lazio pojechali do Monachium aby zmierzyć się dziś z Bayernem i utrzymać swoją jednobramkową przewagę z pierwszego meczu 1/8 Ligi Mistrzów, natomiast Milan podejmie w czwartek Slavię Praga, z którą również zawalczy o awans do ćwierćfinału, tyle tylko, że Ligi Europy. Jutro z kolei Real Madryt zagra przeciwko RB Lipsk, dlatego chcąc utrzymać swoją znakomitą passę wygranych meczów u siebie w Lidze Mistrzów (ostatniej porażki doznali w starciu z Chelsea w kwietniu 2022 roku), musi zapomnieć o wydarzeniach z soboty. Zresztą, wszystkie, będące tematem tego felietonu, zespoły, powinny zostawić ostatni weekend tam, gdzie jego miejsce, a więc z tyłu, nie oglądając się za siebie i idąc do przodu po swoje. Oby bez kontrowersji, oby bez niewłaściwych decyzji sędziów, oby bez zamieszek.

Photo source: sport.interia.pl.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Amanda, blogerka. Piszę felietony sportowe, recenzuję książki, komentuję bieżące wydarzenia z piłkarskiego świata i zapraszam do wspólnej dyskusji. :-)

Let’s connect