Transformacja, rewolucja, ewolucja. Jedyne co stałe w UEFA, to zmiany

Nie napiszę, że ubiegłotygodniowe spotkania w ramach Ligi Mistrzów były historyczne, bo historyczne są tak naprawdę wszystkie mecze i rozgrywki. Te były jednak o tyle wyjątkowe, że raz na zawsze (a na pewno na najbliższe lata) zakończyły fazę grupową Champions League. Format, który tak dobrze znamy, odchodzi do lamusa, a od sezonu 2024/2025 na piłkarskie salony wprowadzony zostanie system szwajcarski. Nie jest to pierwsza przełomowa zmiana w najważniejszych klubowych rozgrywkach świata, przypomnijmy sobie zatem, jak Liga Mistrzów ewoluowała od 1992 roku i sprawdźmy, czy po latach dominacji nadal uda jej się utrzymać miano najciekawszego turnieju, czy może przechodzące transformację Klubowe Mistrzostwa Świata są w stanie ją przebić?

Od razu sobie odpowiem – no nie. Nie wydaje mi się, żeby KMŚ zaczęły wzbudzać większe zainteresowanie. Turniej ten, podobnie jak LM, wywodzi się z innych rozgrywek – rozgrywanego w latach 1960-2004 Pucharu Interkontynentalnego (Liga Mistrzów zastąpiła Puchar Europy w 1992 roku). KMŚ są więc młodsze i rywalizuje w nich zdecydowanie mniej drużyn – są to zwycięzcy kontynentalnych rozgrywek klubowych oraz mistrz kraju, w którym rozgrywają się danego roku KMŚ, czyli łącznie 7 drużyn. Wszystko zmieni się już w 2025, kiedy to liczba uczestników zostanie powiększona do 32. Zespoły zostaną podzielone na osiem grup, a z każdej dwa najlepsze awansują do ćwierćfinałów. Coś nam to przypomina, prawda?

W rozszerzonym formacie KMŚ wystąpią między innymi triumfatorzy dwóch poprzednich edycji, Real Madryt i Chelsea, a także tegoroczny zwycięzca Ligi Mistrzów, Manchester City. Łącznie Europę będzie reprezentować dwanaście drużyn, sześć Amerykę Południową, z Afryki, Azji i Ameryki Północnej wystąpią po cztery drużyny, a z Oceanii jedna. Oprócz KMŚ przywrócony zostanie również Puchar Interkontynentalny, o który walczyć będą „najważniejsi mistrzowie konfederacji”. Zakładam, że wybór „najważniejszych” będzie należał do pomysłodawcy, samego Gianniego Infantino. Co ciekawe, za rozszerzeniem piłkarskiego kalendarza opowiada się Arsene Wenger, legendarny trener Arsenalu w latach 1996-2018. Według Francuza dopiero wtedy piłka nożna stanie się prawdziwie globalnym sportem, gdy najsilniejsze europejskie drużyny zaczną rywalizację na poziomie międzykontynentalnym. Wenger tłumaczy, że Klubowe Mistrzostwa Świata rozgrywane będą przecież co 4 lata, ale pamiętajmy jeszcze o Mistrzostwach Świata, mistrzostwach kontynentalnych, Lidze Mistrzów, Lidze Europy, Lidze Konferencji, pucharach krajowych, wskrzeszonym Pucharze Interkontynentalnym i ciągle aktywnym Infantino, w którego głowie kiełkuje myśl o zwiększeniu częstotliwości organizowania KMŚ co dwa lata.

Kluby wydają horrendalne kwoty na zawodników, którzy spędzają coraz więcej czasu na L4, lecząc kontuzje będące wynikiem przetrenowania. Meczów jest za dużo, a te potrafią trwać niekiedy tyle, co mecz plus dogrywka. Doliczonego czasu jest więcej, urazów też jest więcej. I tu przychodzi UEFA z reformą Ligi Mistrzów, zwiększeniem liczby drużyn (z 32 na 36), a tym samym również meczów. Komu przypadną dodatkowe 4 miejsca w LM? Tu trzeba się mocno skupić. Trzeciej drużynie federacji w pięcioletnim krajowym rankingu UEFA, kolejnej drużynie wyłonionej z eliminacji w ścieżce mistrzowskiej oraz dwóm drużynom z dwóch najlepszych federacji w krajowym rankingu UEFA za poprzedni sezon. Wygląda na to, ze reprezentacja Premier League będzie mogła mieć nawet 7 drużyn, ale jest to scenariusz raczej mało prawdopodobny, gdyż ewentualni zwycięzcy LM i LE musieliby zająć miejsca poza pierwszą piątką. No właśnie, piątką – od teraz prawdopodobnie zamiast o TOP4 będziemy mówić o TOP5, o ile oczywiście Jej Wysokość nadal będzie najlepszą ligą świata według rankingu.

Faza grupowa zniknie, w jej miejsce pojawi się faza ligowa – każdy klub będzie miał teraz zagwarantowane do rozegrania osiem meczów z ośmioma różnymi rywalami. Osiem najlepszych drużyn automatycznie zakwalifikuje się do fazy pucharowej, natomiast miejsca od 9. do 24. utworzą pary i będą rywalizować w barażach o awans do 1/8 finału. Faza pucharowa pozostaje bez zmian. Wyprzedzając pytanie – tak, Ligę Europy i Ligę Konferencji czeka taka sama transformacja. Ale zmiany w przepisach to rzecz normalna, czy są tu jeszcze jakieś leśne dziadki, które pamiętają początki Ligi Mistrzów?

Początkowo w turnieju uczestniczyło tylko osiem drużyn. Stopniowo zwiększano ich liczbę do 16 w sezonie 1994/1995, do 24 w sezonie 1997/1998 i do obecnych 32 od sezonu 1999/2000. Oznacza to, ze nie zawsze w zawodach uczestniczyli wicemistrzowie i zespoły z dalszych miejsc najsilniejszych lig, fakt poszerzenia grupy drużyn mogących brać udział w LM budził nie małe kontrowersje, w końcu Champions League to liga czempionów, a nie przegranych, a jednak dziś już nikt nie ma z tym problemu. Według mnie nie była to jednak największa rewolucja na europejskich boiskach. Totalną petardą było zniesienie limitu obcokrajowców w klubach z Unii Europejskiej posiadających członkostwo Państwa Członkowskiego UE w 1995 roku. Od tego roku zaczęło funkcjonować Prawo Bosmana, modyfikujące zasady przejścia zawodników do innych klubów – do tej pory mimo wygaśnięcia kontraktu nowy klub musiał staremu płacić, a też wcale nie powiedziane, że stary na transfer zawsze się godził. Absurd, prawda? O Jeanie-Marcu Bosmanie polecam poczytać, bo to dzięki jego determinacji rynek transferowy zaczął tak naprawdę należycie funkcjonować. (O ile należytym funkcjonowaniem możemy nazwać wydawanie kolosalnych kwot na piłkarzy, ale to też już jest osobny watek.)

W międzyczasie zabłysnąć chciał też Michael Platini, ale nie bardziej niż robił to na boisku za czasów swojego prime’u. Francuz otworzył wrota Ligi Mistrzów na maluczkich, reformując eliminacje i dzieląc je na dwie ścieżki: mistrzowską i ligową, tak aby drużyny teoretycznie słabsze od razu nie trafiły na te z top of the top. Idea ta utrzymała się raptem cztery lata, w 2018 roku UEFA w ramach kompromisu ograniczyła miejsca dla drużyn z kwalifikacji z dziesięciu do sześciu, z czego 4 awansowały ze ścieżki mistrzowskiej, a 2 ze ścieżki ligowej. Jak widać, a może nie widać, bo trochę to wszystko zawiłe, ale najnowsza reorganizacja Ligi Mistrzów uszczknęła co nieco z Reformy Platiniego, bo wśród 36 drużyn na starcie rozgrywek znajdzie się miejsce dla jeszcze jednej eliminacyjnej drużyny ze ścieżki mistrzowskiej. Nie wiem, kiedy UEFA dojdzie do punktu, w którym oceni, że udało jej się nadać Lidze Mistrzów idealną formę, ale na razie widać, że wprowadzanie zmian to największa pasja jej działaczy. Podobnie zresztą jak Gianniego Infantino, a nawet nie zaczęłam pisać jeszcze o piłce kobiecej.

I gdy już kończysz pisać artykuł o rewolucjach FIFA i UEFA… otrzymujesz powiadomienie, że Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej wydaje wyrok w sprawie Superligi i zgodnie z prawem projekt ten może powstać bez zgody wspomnianych organizacji. O Superlidze mówiło się już długo, ale sprawa nabrała tempa w kwietniu 2021 roku, gdy przedstawiciele kilkunastu najmocniejszych drużyn w Europie ogłosiło stworzenie własnego zamkniętego turnieju, wymykającego się spod szyldów UEFA i FIFA. Projekt upadł i dopiero dziś TSUE orzekł na korzyść Superligi. Taki oto świąteczny prezent dla Infantino. Z uzasadnienia wyroku dowiemy się zapewne, czy kluby dołączające do formatu Superligi będą musiały opuścić FiFA i UEFA, na tę chwilę wiemy jednak, że obie organizacje naruszyły prawo konkurencji blokując inicjatywę powołania nowej ligi dwa lata temu. Ciekawe, co na to inicjatorzy – na myśl przychodzi mi obrazek-mem obrażonego pingwinka z podpisem „teraz to już nie chcę”. Będzie ciekawie.

Futbol się zmienia. Zmieniają się zasady gry, zmieniają się formuły rozgrywek. Czy ktoś pamięta jeszcze, jak wyglądały mecze bez VAR-u? Okej, ja pamiętam bardzo dobrze, bo nie dalej jak w środę oglądałam EFL Cup, niemniej po odgwizdanym spalonym bez wideoweryfikacji czułam, że czegoś mi brakuje. Trudno było się przestawić na VAR, dziś trudno bez niego funkcjonować. Podobnie z formatem Ligi Mistrzów – dziś żałujemy, że dotychczasowa faza grupowa zniknie, ale za pewien czas przyzwyczaimy się do systemu szwajcarskiego bo w piłce nożnej najważniejsze są emocje, a dopóki piłka jest okrągła a bramki są dwie, emocje nie znikną – bez względu na to, czy będziemy oglądać Ligę Mistrzów, czy może jednak Superligę.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Amanda, blogerka. Piszę felietony sportowe, recenzuję książki, komentuję bieżące wydarzenia z piłkarskiego świata i zapraszam do wspólnej dyskusji. :-)

Let’s connect