I wtedy przyszedł maj

Zrobiło się gorąco. I nie chodzi mi tylko o piękną pogodę na zewnątrz. Wkraczamy w decydującą fazę futbolowej rywalizacji o najwyższe szczeble ligowe oraz triumfy pucharowe w europejskich rozgrywkach. Poznaliśmy półfinalistów Ligi Mistrzów anno domini 2023 i jedno jest pewne już dziś – w maju nie zabraknie emocji a temperatura w domach tych, którzy będą śledzić starcia Realu Madryt z Manchesterem City i Interu Mediolan z AC Milan, będzie o kilka stopni wyższa niż wskazywałyby prognozy synoptyków.

Manchester City ma w swoim ofensywnym szeregu Mercedesa, ale tak jakby z kilkoma elementami Dacii. Jeżeli te nie zawiodą, czyli Erling Haaland nie dozna w najbliższym czasie żadnej poważnej kontuzji, to Obywatele mogą być nie do zatrzymania, nawet dla wielkiego Realu. Kontuzjogenność to największy problem rosłego Norwega i tak naprawdę tylko pojawiające się urazy mogą powstrzymać go od strzelania. Gdy już jest na boisku, zamienia się w prawdziwą turbo maszynę. W trwającym sezonie LM zdobył już 12 bramek i jest to rekordowy wynik zawodnika grającego w angielskim klubie – Haaland ma szansę zdetronizować w tej statystyce Ruuda van Nisterlooy’a, który ze swoimi 12 bramkami dla Manchesteru United był niepokonany od sezonu 2002/2003 – każdy kolejny gol Erlinga zdegraduje Holendra na drugie miejsce. Niemniej City niejednokrotnie pokazało już, że i bez Haalanda potrafi wygrywać, a sam Pep Guardiola będzie mocno zdeterminowany, żeby w końcu unieść najważniejszy europejski puchar właśnie z angielską drużyną – dotychczas udało mu się to dwukrotnie z FC Barceloną w sezonach 2008/2009 i 2010/2011.

Hiszpański trener jest rekordzistą, jeśli chodzi o występy w półfinałach Ligi Mistrzów, dochodził do tego poziomu rozgrywek już dziesięciokrotnie. Drugi w rankingu jest Carlo Ancelotti, który ma na koncie o jeden półfinał mniej i właśnie w tegorocznej edycji obaj wielcy trenerzy zawalczą o awans do finału. Mimo iż City według wszelkich prognoz ma dużo większe szanse na zwycięstwo w LM, to historia pokazała już nie raz, że takie procentowe wyliczenia na nic się zdają w ostatecznym rozrachunku. Obecna sytuacja przypomina mi trochę finał 1993/1994, kiedy AC Milan mierzył się z będącą faworytem FC Barceloną. Wówczas zastanawiano się, czy Włosi, którzy mistrzostwo w Serie A mieli już zapewnione na kilka kolejek przed końcem sezonu, nie wypadną z rytmu i rozleniwieni stracą zaciętość w starciu z Hiszpanami. Ci z kolei o tytuł mistrza Primera Division walczyli zacięcie do ostatniej kolejki rozgrywając decydujący mecz na 4 dni przed finałem LM. Do tego dochodziła pewność siebie Johana Cruijffa i wszystkich zawodników Blaugrany, którzy, będąc w gazie, przekonani byli o tryumfie nad Mediolańczykami. Ostentacyjnie umniejszali wielkość rywala, a z ich wypowiedzi na konferencjach prasowych kipiało nadęcie i gaskonada. Jakież być ich zaskoczenie, gdy drużyna Fabio Capello dominowała przez większość spotkania i ostatecznie pokonała Dumę Katalonii 4:0!

Dlaczego widzę podobieństwo? Bo Real raczej nie ma już szans na mistrzostwo Hiszpanii, a potknięcia Arsenalu w Premier League spowodowały zniwelowanie bezpiecznej przewagi nad City i włączyły aktualnego mistrza Anglii do bardziej zaciętej rywalizacji o obronę tytułu. Real może odpuścić w La Liga, oszczędzać najmocniejszych zawodników, a zachęceni upadkami The Gunners Obywatele mogą zechcieć powalczyć o utrzymanie mistrzowskiego fotela. Zwłaszcza, że przed nimi bezpośrednie starcie z drużyną Mikela Artety. Oczywiście wszystko powyższe składa się na jeden scenariusz, a innych scenariuszy jest jeszcze kilka. Może się okazać, że Real nie odpuści na finiszu ligi i będzie za wszelką cenę gonił Barcę, a Guardiola może odpuścić na krajowym podwórku i skupić wszystkie siły na LM, bo właśnie tego pucharu najbardziej brakuje mu w jego angielskiej gablotce.

Co wiemy na pewno? W rywalizacji City-Real nie powinno zabraknąć wzajemnego szacunku okazywanego przez trenerów obu drużyn. I Pep, i Carlo to najwyższa jakość i światowa klasa. Brak uznania wielkości rywala zgubił drużynę Cruijffa w 1994 roku, co może być dobrą lekcją dla wyżej wymienionych, bo właśnie z tym samym rywalem jeden z nich może spotkać się 10 czerwca na Atatürk Olympic Stadium.

Milan do tablicy został już wywołany, ale dzisiejszy Milan to drużyna znacznie inna od tej sprzed 30 lat. Szanse Rossonerich na zwycięstwo w LM są dziś typowane dość nisko, mniejsze ma tylko ich półfinałowy rywal – Inter, co dość logicznie wskazuje na pewny awans piłkarzy Stefano Pioli’ego do finału turnieju. Obie drużyny są nie tylko sąsiadami z uwagi na geograficzne pochodzenie, ale również w związku z aktualnie zajmowanymi miejscami w tabeli Serie A. Piąty Milan od szóstego Interu dzielą tylko dwa punkty, dlatego szykują nam się prawdopodobnie bardzo wyrównane spotkania na San Siro (gra u siebie ma w tym starciu dość mylne znaczenie). Osobiście typowałabym Milan nawet do wygrania całej Ligi Mistrzów. Bo dlaczego nie? Z turniejem pożegnało się będące w gazie Napoli, któremu tenże gaz w ćwierćfinałowych starciach rozrzedził właśnie Milan. Mają w swoim szeregu Oliviera Giroud, który doskonale wie, jak się wielkie turnieje wygrywa. Ktoś może w kontrze powiedzieć, że Lautaro Martinez ma przecież więcej zdobytych bramek w Seria A (14) niż najlepszy strzelec Rossonerich, Rafael Leao (10), czy wspomniany Giroud (8), ale w ogólnym rozrachunku Milan ma na koncie 49 a Inter 48 bramek, po prostu atak w drużynie Stefano Pioli’ego jest bardziej zdywersyfikowany. Idąc jednak tropem indywidualnych popisów, to właśnie Olivier Giroud ma na swoim koncie więcej goli w LM (5) niż najczęściej strzelający dla Interu Edin Dzeko (3). Jaki z tego wniosek? Żaden. To, ile kto ma bramek na koncie, może zupełnie nie mieć przełożenia na wyniki i listę strzelców w kolejnych meczach.

Jeśli rzeczywiście Milan będzie w finale, to na starcie wystąpi w roli Chelsea z 2021 roku, czyli z góry wiadomo, że będzie tym typowanym do przegranej i to bez względu na to, kto wygra w drugiej półfinałowej parze. Może zaskoczyć tak jak The Blues, ale może też ulec potędze jednego z dwóch gigantów i pożegnać się jako przegrany nie tylko tej, ale również przyszłorocznej edycji Ligi Mistrzów, bo jeśli w Serie A nie zakończy sezonu w pierwszej czwórce, to na kolejny występ w Champions League będzie musiał poczekać przynajmniej do sezonu 2024/2025. Podobnie zresztą rzecz ma się w drużynie Interu – od trzeciego do siódmego miejsca w tabeli włoskiej ligi jest bardzo tłoczno i gorąco, więc jeśli obie mediolańskie drużyny wypadną poza TOP4, a stanie się tak jeśli po prostu utrzymają swoje aktualne pozycje, to po raz pierwszy od sezonu 2017/2018 nie zobaczymy żadnej drużyny z Mediolanu w kolejnej edycji najważniejszych europejskich rozgrywek. Dlatego znowu – bez względu na to, która z drużyn tej półfinałowej pary przejdzie do finału, będzie porządnie zdeterminowana do pokonania City/Realu, bo to jedyna droga do zarezerwowania sobie miejsca w kolejnej Lidze Mistrzów.

Będzie ciepło, będzie ciepło. Może nie spodziewajmy się od razu rozboju, jakiego AC Milan dokonał na Barcelonie w 1994 roku, ale śmiało możemy oczekiwać wielkich emocji. Majowe mecze półfinałowe i czerwcowy finał to wydarzenia o najwyższym priorytecie w kalendarzach futbolowych fanatyków. Do tego decydujące starcia w ligach i pucharach krajowych, Liga Europy, Liga Konferencji i można spokojnie zaczynać urlop. Korzystajmy, bo w przyszłym roku rozgrywki klubowe płynnie przejdą w rywalizację na EURO 2024…

Photo source: przegladsportowy.pl.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Amanda, blogerka. Piszę felietony sportowe, recenzuję książki, komentuję bieżące wydarzenia z piłkarskiego świata i zapraszam do wspólnej dyskusji. :-)

Let’s connect