Piłkarze odchodzą dwa razy

’58, ’62, ’70.

To nie liczby totolotka, choć może warto dziś skreślić powstałe z nich kombinacje. 1958, 1962, 1970 to lata, w których legendarny Pele sięgał z reprezentacją Brazylii po puchar Mistrzostw Świata. Legendarny, a może boski? Tak jak dla Argentyńczyków Diego Armando Maradona, tak dla Brazylijczyków Edson Arantes do Nascimento to narodowy bóg futbolu, który wczoraj wstąpił do nieba żegnając się nie tylko ze światem piłkarskim, ale ze światem w ogóle.

O tym, że chorował, wiedzieliśmy. O tym, że w ostatnim czasie przebywał w szpitalu, również wiedzieliśmy. Niemniej wieść o śmierci Pelego zszokowała i zabolała. Wczoraj poczuliśmy się, jakby zmarł ktoś bliski (a jeśli daleki, to daleki krewny). Dla Brazylijczyków Pele to jednak ktoś znacznie ważniejszy, niż spotykany od święta wujek. „Dobrem narodowym” został okrzyknięty jeszcze będąc nastolatkiem. Po pierwszym mundialowym zwycięstwie, wspólnie z reprezentacyjnym kolegą Manuelem Francisco dos Santosem – popularnym Garrinchą – otrzymali takie tytuły na mocy uchwały brazylijskiego parlamentu. Oznaczało to na przykład, że nie mogą wspólnie podróżować jednym samolotem, aby zapobiec sytuacji, w której obaj mieliby zginąć w ewentualnej katastrofie. Powiedzieć, że Pele był dla Brazylijczyków królem, to jak nie powiedzieć nic.

Brazylia to kolebka piłki nożnej, jednak najlepszy futbol to ten europejski. To tu trafiali i wciąż trafiają najlepsi piłkarze świata, budując najmocniejsze kluby, rywalizując w największych ligowych i kontynentalnych rozgrywkach (chciałam dodać również, że to tu zarabiają największe pieniądze, ale prawdopodobnie minęłabym się z prawdą). Piszę o tym w kontekście przykładania miary Pelego do Maradony. Uważam, że tak wielkich zawodników porównywać nie należy, bo każdy z nich był na swój sposób wybitny. Nie ma jednak drugiego tak popularnego, tak podziwianego zawodnika na świecie, który nie reprezentowały w swojej karierze ani jednego europejskiego klubu. Jedynie pod tym względem możemy uwypuklić przewagę nad Argentyńczykiem, który na pewnym etapie swojej kariery zdecydował się na transfer do Hiszpanii (choć może niewiele osób pamięta, że przed Napoli była Barcelona, a po Napoli Sevilla). To żaden przytyk, tylko stwierdzenie faktu – Pele całą swoją piłkarską karierę spędził w Brazylii (i USA, reprezentując przez dwa ostatnie lata nowojorskich The Cosmos) a mimo to potrafił zaczarować cały świat, również ten piłkarsko najlepszy, europejski.

Kończąc wątek Maradony nie mogę nie wspomnieć o słowach, które przypominane będą teraz w mediach z całą pewnością często. Po śmierci Argentyńczyka w 2020 roku Pele powiedział: „Mam nadzieję, że zagramy kiedyś razem w niebie”. Nic bardziej wzruszającego dziś nie znajdziemy. Po raz kolejny skończyła się pewna epoka, dwaj najwięksi piłkarze (sportowcy?) odeszli, pozostawiając po sobie znakomity dorobek i zapisując się na kartach piłkarskiej historii, którą dziś jest najlepsza okazja sobie przypomnieć. Piłkarze odchodzą dwa razy. Ten pierwszy to oczywiście piłkarska emerytura, potoczne wieszanie korków na kołku. Każde pokolenie ma swoich dwóch wybitnych zawodników, bo zawsze musi ich być dwóch. Kibice potrzebują, aby było ich dwóch. Nasi dziadkowie i ojcowie mieli Pelego i Maradonę, my mamy Leo Messiego i Cristiano Ronaldo. Przyszłe pokolenia będą porównywać Kyliana Mbape i Erlinga Haalanda. Znamienne, że 2022 rok to również prawdopodobnie symboliczne pożegnanie Messiego i CR7. Początek ich boiskowej emerytury. Argentyńczyk w adekwatnie mistrzowskim stylu zwyciężył w Katarze i spodziewanie była to jego ostatnia wielka impreza w barwach Albicelestes, z kolei Portugalczyk również wspominał o zakończeniu reprezentacyjnej kariery, jednak warunkiem miał być złoty medal Partugalii na MŚ…

Z każdego zakątku świata spływają dziś kondolencje nie tylko dla rodziny Pelego, ale i dla całej Brazylii. „Zwykłe pożegnanie z wiecznym królem nie wystarczy, aby wyrazić ból, jaki obecnie ogarnia cały świat” to słowa Cristiano, który w swoim krótkim upamiętnieniu wielkiego Brazylijczyka, zawarł dużo ciepła, szczerej miłości i szacunku. Messi był nieco bardziej powściągliwy: „spoczywaj w pokoju”, napisał w mediach społecznościowych. „Świat piłki nożnej stracił bohatera, a niebo zyskało kolejną gwiazdę”, to z kolei uznanie Roberta Lewandowskiego. Wymieniać i wymieniać można bez końca, nie ma bowiem aktywnej publicznie osoby futbolowego środowiska, która nie upamiętniłaby zmarłej wczoraj legendy.

Pelego wspominają także zawodnicy, którzy mieli kiedyś przyjemność (dziś to już zaszczyt) grać przeciwko niemu. Stanisław Oślizło, polski obrońca grający przez wiele lat dla Górnika Zabrze, opowiadał o występie Polaków na Maracanie w 1966 roku i o nieporównywalnym do niczego innego kulcie brazylijskiej gwiazdy, której każde podanie, wydawać by się mogło że nawet każdy oddech, nagradzany był hucznymi owacjami. Oślizło wspominał, że mimo iż Pele gola nie strzelił, jego podania, kunszt gry i niesamowita kreatywność były godne podziwu. Również Pele docenił wówczas starania naszych obrońców: „Po którymś kolejnym pojedynku poczułem dotyk po plecach. Odwracam się, a tam Pele mnie poklepuje. Nie do końca rozumiałem co mówił, ale brzmiało to jak >dobrze, dobrze<” – wyznał w rozmowie dla WP SportoweFakty. Pele to nie tylko wybitny zawodnik, to prawdziwy boiskowy dżentelmen. Tej kultury i elegancji niektórym gwiazdom niestety dziś brakuje…

Wielki Pele, Król Pele, Pele Bóg… Miłości, którą był żywiony za życia, nie da się opisać. W końcu to najlepszy zawodnik XX wieku – tak zadecydował w 1999 roku Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Odznaczony honorową komandorią Orderu Imperium Brytyjskiego przez królową Elżbietę II. Ambasador dobrej woli UNESCO i UNICEF. Laureat honorowej Złotej Piłki France Football z 2014 roku. Posiadacz własnego znaczka pocztowego na cześć strzelonej tysięcznej bramki w karierze. Szerzył wartościowe ideały na boisku i poza nim, dlatego dla mnie to również historyczny numer jeden.

Żegnaliśmy Pelego po Mundialu w Meksyku, który był jego ostatnią wielką imprezą międzynarodową. Żegnaliśmy go po zakończeniu kariery klubowej siedem lat później, w 1977 roku. Dziś żegnamy Pelego po raz ostatni. Spoczywaj w pokoju, mistrzu. Trzykrotny mistrzu. Nikt nie zrobił tego lepiej, od Ciebie. Nikt nie pokonał Brazylii, gdy grałeś w jej barwach z Garrinchą. Dziś możecie sobie o tym powspominać tam, u góry. Pozdrów Maradonę. I Kazia Deynę. Wszyscy jesteście wielcy.

Photo source: SportoweFakty.wp.pl.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Amanda, blogerka. Piszę felietony sportowe, recenzuję książki, komentuję bieżące wydarzenia z piłkarskiego świata i zapraszam do wspólnej dyskusji. :-)

Let’s connect