American Dream w zachodnim Londynie

Są dwa sposoby zarządzania klubem piłkarskim. Nastawienie na osiąganie zysków oraz nastawienie na wygrywanie. Analizy ekspertów pokazują, że jedno z drugim nie idzie w parze. Żeby wygrywać, trzeba dużo wydawać. I to wcale nie na głośne transfery, znane nazwiska i przewartościowane gwiazdy, ale na wysokie pensje dla aktualnie występujących w drużynie zawodników. Wypłata bardziej motywuje piłkarza, niż wysoka kwota odstępnego, przetransferowana na konto byłego klubu. Jaki kurs obierze amerykański biznesmen, Todd Boehly, nowy właściciel londyńskiej Chelsea?

Od samego początku wiadomo, że na Stamford Bridge popłynie mocny strumień gotówki, jednak co najważniejsze, kilka istotnych zapisów umowy przejęcia klubu zabezpieczy kasę Chelsea przed niekontrolowanym wypływem zainwestowanych pieniędzy. Klauzula anty-Glazerowa uniemożliwi konsorcjum Boehly’a wypłacanie dywidend i sprzedawanie udziałów przez najbliższe dziesięć lat. W tym czasie nie będą wypłacane także wynagrodzenia dla zarządu a wysokość zadłużenia nie będzie mogła przekroczyć określonego poziomu. Z punktu widzenia Chelsea wszystko zdaje się być dobrze przemyślane i odpowiednio przygotowane. Co zatem zyska Amerykanin?

Przede wszystkim trzeba wyraźnie zaakcentować, że Todd Boehly to filantrop. Z wypchanym po brzegi portfelem, miliardami ulokowanymi w nieruchomościach, hollywoodzkich grupach medialnych i nowoczesnych technologiach, ale wciąż filantrop. Z samej definicji filantropii wynika, że ktoś, kto finansuje akcje społeczne, nie kieruje się własnym dobrem i zyskami. W związku z powyższym należy oczekiwać, że Boehly w zarządzaniu Chelsea będzie działał z nastawieniem na wygrywanie (gdyby ktoś chciał zgłębić wiedzę na temat sposobów zarządzania klubami piłkarskimi, polecam sięgnąć po „Futbonomię” Simona Kupera i Stefana Szymańskiego). Jakże łatwo być filantropem, gdy jest się równocześnie krezusem.

Boehly to nie pierwszy Amerykanin, który pokusił się o kupno angielskiego klubu. Poza Glazerami, którzy w zasadzie od samego początku – czyli od 2005 roku, gdy przejęli Manchester United – są utrapieniem dla kibiców Czerwonych Diabłów, inwestorzy zza oceanu zarządzają także takimi klubami, jak Arsenal (Kroenke Sports & Entertainment), Aston Villa (Wes Edens), czy Liverpool (Fenway Sports Group). Z reguły amerykańscy miliarderzy i konsorcja nie należą do najlepiej przyjmowanych w europejskim futbolu, a to za sprawą silnego przekonania, że nie mają zielonego pojęcia o piłce nożnej, a football to dla nich nie to samo, co soccer. Właściciele klubów nie muszą jednak znać się na sporcie tak, jak na ekonomii i zarządzaniu (swoją drogą, Boehly studiował ekonomię właśnie w Londynie). Ważne, żeby potrafili otoczyć się wykwalifikowanymi specjalistami, którzy zrobią za nich robotę.

Na korzyść Boehly’go, w oczach kibiców The Blues, może przemawiać fakt, iż zainteresowanie klubem zaczął przejawiać dużo wcześniej, niż w momencie odsunięcia od klubu Romana Abramowicza. Swoją pierwszą ofertę na stół Chelsea rzucił w 2018 roku, wtedy jednak nikt nie myślał o zmianie sterów na Stamford Bridge. W obliczu ostatnich zawirowań wokół byłego rosyjskiego właściciela Amerykanin sprytnie wykorzystał okazję i zrealizował swój cel, natychmiast przygotowując konkretny plan finansowy. Modernizacja stadionu, zwiększenie wydatków na kobiecą drużynę oraz Chelsea FC Academy, a także zapewnienie mocnych transferów w letnim okienku transferowym to pierwsze poważne deklaracje konsorcjum. W przeciwieństwie do zarządzania Abramowicza, dywersyfikacja wydatków, zgodnie z planem, będzie zdecydowanie większa, a dzięki przebudowie Stamford Bridge (a może budowie całkiem nowego stadionu?), gra u siebie w końcu nie będzie dla zawodników Chelsea czynnikiem szkodliwym.

Kolejnym atutem nowego właściciela Chelsea jest niewątpliwie chęć budowania zespołu wokół aktualnego trenera The Blues, Thomasa Tuchela. Niemiec cieszy się ogromnym szacunkiem i zaufaniem kibiców, a także, mimo iż potrafi być surowy i rygorystyczny, znakomicie dogaduje się z kluczowymi zawodnikami. Po zremisowanym meczu przeciwko Wolverhampton głośno zrobiło się o rzekomym konflikcie Tuchela z Marcosem Alonso, jednak biorąc pod uwagę fakt, iż to nie pierwsze wejście w zatarg hiszpańskiego zawodnika (który, notabene, w przyszłym sezonie prawdopodobnie zasili szeregi Barcelony), wątpliwym jest, aby to niemiecki coach rozpoczął spór. Tuchel, Mason Mount i Reece James to filary, na których Todd Boehly chce zbudować drużynę budzącą postrach wśród rywali w kraju i na świecie. Promyk nadziei pojawił się także w oku Romelu Lukaku, który nie tylko przypomniał sobie, jak strzelać gole, ale także zaczął uśmiechać się i cieszyć z gry. Gdyby zbieg okoliczności skomasował przejęcie Chelsea przez Boehly’a z przełamaniem się i powrotem do wysokiej formy strzeleckiej Big Roma, wówczas jego dezercja z niebieskiej części Londynu mogłaby odwlec się w czasie.

Na koniec prawdopodobnie najistotniejszy aspekt w kontekście przejęcia Chelsea przez Todda Boehly’a. Amerykanin należy do konsorcjum Guggenheim Baseball Management, będącego właścicielem Los Angeles Dodgers – drużyny występującej w zachodniej dywizji National League – najważniejszej baseballowej ligi Major League Baseball. W książce „Moneyball. Nieczysta gra” autorstwa Michaela Lewisa wyraźnie dostrzegalne są podobieństwa w zarządzaniu drużynami obu dyscyplin – baseballu i piłki nożnej. Zbieżne cele, obieranie podobnych kierunków, narzędzi i technik sprawowania kontroli oraz administrowania klubem-przedsiębiorstwem w zależności od zdolności finansowej pokazują, jak bliskie są mechanizmy funkcjonujące w MLB i europejskim futbolu. Wiedza i doświadczenie Boehly’a, który z Dodgersami wygrał ligę w 2020 roku, mogą mieć wyłącznie pozytywny wpływ na inkorporację zdobytego know-how do zarządzania klubem z Fulham Road. W przeciwieństwie do Billy’ego Beane, bohatera „Moneyball”, Todd Boehly ma zdecydowanie większy budżet, który mądrze rozdysponowany, zapewne pomoże mu w osiąganiu zamierzonych sukcesów.

Obietnicę inwestowania w drużynę, akademię, czy obiekt chciałby usłyszeć każdy trener i kibic. Obawy oraz niepewność, wywołane rewolucją na najwyższych szczeblach Stamford Bridge, dość szybko przerodziły się wśród fanatyków Chelsea w euforię i ekscytację. Podobny zwrot akcji widać wśród sponsorów – w lutym zapowiadali wycofywanie swojego wsparcia i poparcia, dziś pojawia się coraz więcej nowych firm, chcących reklamować się na wizerunku The Blues. Świeżo podpisany kontrakt z WhaleFin, należącą do singapurskiej Amber Group firmy kryptowalutowej, to dopiero początek. Rewolucja PR-owa w sferze marketingowej, rewolucja futbolowa na boisku – mamy powtórkę z roku 2003. Jeśli spełni się amerykański sen Todda Boehly’a, powinniśmy spodziewać się samych sukcesów Chelsea. Gorzej, jeśli American dream zamieni się w koszmar, z ubranym w błękitną koszulkę Erlingiem Haalandem w roli głównej…

Photo source: dailymail.co.uk.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Amanda, blogerka. Piszę felietony sportowe, recenzuję książki, komentuję bieżące wydarzenia z piłkarskiego świata i zapraszam do wspólnej dyskusji. :-)

Let’s connect