Per aspera ad Arteta astra

Dziś będzie o Mikelu Artecie, ale z całkowitym pominięciem jego jałowych zmagań trenerskich. Wrócę do czasów, w których nikt jeszcze nie myślał o Hiszpanie w kontekście prowadzenia Arsenalu zza linii bocznej, a jego kariera zawodowa w roli piłkarza cieszyła kibiców drużyn, dla których występował – tak właśnie miał zaczynać się ten tekst. I owszem, zaczyna się, ale nic z powyższego nie jest prawdą. Nie pominę aktualnej sytuacji Arsenalu, a o tym, że gra Artety-piłkarza cieszyła rzesze fanów, tylko napomknę. Nieprawdą jest też to, że nikt nie widział trenerskiego zacięcia, które płynęło w jego żyłach w czasach piłkarskich. Już jako kapitan The Gunners miał dryg i predyspozycje, które w młodym wieku zaprowadziły go na fotel menedżera swojej ukochanej drużyny.

Oczywiście nagonkę na Artetę można trochę powściągnąć, przecież zdobył ze swoją drużyną Puchar Anglii i Tarczę Wspólnoty, niemniej te dwa sukcesy nie równają się z Mistrzostwem Anglii czy wygraniem rozgrywek europejskich, zwłaszcza jeśli mówimy o zespole, który jeszcze do niedawna zaliczał się do top 4 najsilniejszej ligi świata. Dziś Arsenal to drużyna z top 6 i należy do tej grupy wyłącznie ze względu na swój wysoki budżet oraz przez wzgląd na historię. Żarty sugerujące, że w tym sezonie Kanonierzy będą walczyli o utrzymanie w Premier League przestają już śmieszyć i powoli zaczynają ukazywać rzeczywistość. Oczywiście mówimy o tym, co jest tu i teraz. W perspektywie kolejnych ponad 30 kolejek zdarzyć może się wszystko, no, może z wyjątkiem zdobycia przez Arsenal mistrzostwa kraju. Futbol jest nieprzewidywalny, owszem, ale pozostaje jeszcze zdrowy rozsądek, Manchester United gromiący od początku swoich rywali, Chelsea, która już zdążyła pokonać Arsenal 2:0 oraz ostatni pogromca Kanonierów – Manchester City – nie chcąc kopać leżącego wspomnę tylko, że dzisiejszy mecz zakończył się wynikiem 5:0.

The Gunners wydali w tym okienku transferowym mnóstwo pieniędzy na zakupy, ale sprowadzili na Emirates Stadium zawodników z nazwiskami, nie ukrywajmy, drugiej kategorii. Nazwiskami, które rozpoznają fani piłki nożnej, ale niekoniecznie znane są szerszemu gronu. Martin Odegaard i Aaron Ramsdale to najgłośniejsze transfery, przy czym nad drugim z zawodników ciąży nieprzyjemne fatum – drużyny, do których przechodzi, spadają z Premier League. Mimo wszystko nie zakładam, że Arsenal rozpocznie sezon 2022/2023 w Championship, niemniej jeśli rzeczywiście miałoby się tak stać – będę pewna, że to w dużej mierze zasługa klątwy wiszącej nad angielskim bramkarzem. Choć na spadek z PL pracują także inni zawodnicy. Kanonierom przydałby się ktoś, kto pociągnąłby grę całego zespołu, lider, który wniósłby do drużyny nie tylko świeżość, ale prezentowałby stanowcze zacięcie i upór w dążeniu na szczyt tabeli. Ben White, Albert Sambi Lokonga? To wzmocnienia, ale nie w opcji boiskowych przywódców.

Środowy mecz 1/32 finału EFL Cup podbił trochę ego The Gunners, gdyż wygrana 6:0 z West Bromem odblokowała między innymi Pierre’a-Emerick’a Aubameyanga, który zdobył trzy bramki i zaliczył jedną asystę. Ostatniego gola zdobył 2 maja przeciwko Newcastle i od tego czasu, mimo gry w większości w podstawowym składzie, nie mógł trafić do bramki przeciwnika. Oczywiście, liga angielska zna przypadki bardziej dramatyczne, na przykład cierpienia młodego Wernera, którego ilość zmarnowanych setek boli, gdy się na nie patrzy, ale mimo to Niemiec wciąż chwalony jest za ściąganie na siebie obrony rywala i wypracowywanie miejsca dla skuteczniejszych kolegów – potwierdza to liczba asyst na koncie Timo. Znamy też przypadek Xherdana Shaqiriego, który zmagając się z problemami psychicznymi status gwiazdy zmienił na niedostępny i przez długi czas nie mógł przełamać się w Liverpoolu. West Brom to drużyna z Championship, czyli nie totalny b-klasowy pomiatacz do bicia, jakim był dla Bayernu Monachium piątoligowy Bremer, pokonany w środę przez Mistrza Niemiec w DFB Pokal 12:0. Z West Bromem można zagrać już w miarę wyrównany mecz. Wysoka wygrana Arsenalu i stosunkowo dobra postawa Bukayo Saki czy Nicolasa Pepe mogły tchnąć w Kanonierów konkretnego ducha walki. Mogły, ale nie tchnęły. W sobotę rozegrali fatalny mecz ligowy przeciwko wspomnianemu obrońcy tytułu mistrzowskiego, Manchesterowi City – czar skutecznego Arsenalu prysnął zanim zdążył porządnie rozkwitnąć.

A Arteta? Może nie zachować posady menedżera do końca sezonu. Wymiana trenera sprawdziła się w Chelsea – dokonana została w ostatnim dogodnym momencie, dającym szansę na dogonienie peletonu i dość niespodziewanie również na sięgnięcie po puchar Ligi Mistrzów. Dzisiaj każde kolejne zwycięstwo Chelsea nikogo nie zdziwi, ale w momencie, gdy posadę coacha The Blues przejmował Thomas Tuchel, nikt na Stamford Bridge nie spodziewał się aż takiej eksplozji i odbudowy. Może właśnie zmiana na stanowisku trenera okazałaby się kluczem do sukcesu sąsiedniej drużyny? Sprowadzenie kogoś, kto w odpowiednim momencie wziąłby w garść to, nad czym obecnie pracuje Mikel Arteta, i uformował z tego drużynę kompletną i zgraną – nie tylko między sobą, ale także z zaangażowanym trenerem. Tego zabrakło w meczu z Brentford w pierwszej kolejce PL i tego zabrakło również w meczu drugiej kolejki przeciwko Chelsea. Brak reakcji i interakcji Artety po objęciu przez beniaminka prowadzenia oraz spuszczona głowa po stracie dwóch bramek z The Blues to obraz, który Hiszpan musi czym prędzej wymazać z pamięci kibiców The Gunners. Zwłaszcza, że już w pierwszej połowie meczu przeciwko City zniesmaczeni i sfrustrowani kibice Arsenalu zaczęli opuszczać trybuny Etihad Stadium.

A przecież Arteta emanował trenerskim drygiem już w okresie gry w roli pomocnika i kapitana The Gunners. Wszyscy znamy jego historie z życia prywatnego, odbywanie rehabilitacji kolana obok rodzącej chwilę wcześniej żony, czy obklejanie ścian w salonie notatkami i schematami gry. W czasach, gdy stery na Emirates dzierżył w rękach Arsene Wenger, Arteta był  jego nieformalnym zastępcą. Kapitan zawsze ma za zadanie wspierać i motywować kolegów, ale u niego zacięcie trenerskie ewidentnie przebijało się przez standardowe koleżeńskie zagrzewanie do boju. Był znakomitym obserwatorem, taktykiem, badaczem gry. Wszystko, o czym mówił, o ekspresyjnej grze, o potrzebie myślenia na boisku, o cierpliwości, która odróżnia dobrych piłkarzy od najlepszych – wszystko było nieprawdopodobnie dojrzałe i przenikliwe. Zachwycony Artetą Pep Guardiola zapragnął mieć go w swoim sztabie w Manchesterze City, choć nigdy wcześniej nie miał okazji z nim współpracować. Co więc stoi dziś na drodze Arsenalu do odzyskania zasłużonego miejsca w top 4?

Być może syndrom byłej gwiazdy. Mikel był ulubieńcem Arsenalu i to na Emirates zakończył swoją karierę. Takie postaci zawsze brane są pod uwagę w kontekście przyszłego obsadzania foteli sztabów trenerskich. Tak stało się z Frankiem Lampardem w Chelsea, ale stało się to zdecydowanie za szybko. Podobnie w przypadku Artety – wprawdzie nie był bezpośrednim następcą Wengera, ten złudny zaszczyt przypadł Unai’owi Emery’emu, ale i tak stało się to za szybko. Żywą legendą Liverpoolu jest dziś Steven Gerrard i niemal pewne jest, że kiedyś obejmie posadę trenera The Reds, ale życzmy mu, aby stało się to jak najpóźniej. I może nie od razu po wielkim Jurgenie Kloppie – porównania bezpośredniego następcy do odchodzącego guru mogą spalić i zdemotywować przyszłego coacha na lata. Na tę chwilę Gerrard nabiera doświadczenia prowadząc ekipę Rangers FC i taką drogą powinni iść inni wielcy piłkarze, aspirujący do trenerskich ról. Fernando Torres? Zaczął zbierać doświadczenie poza Europą, a po powrocie do Hiszpanii przechodził przez różne szczeble zaplecza Atletico. Nie piekli się i nie dąży do zdetronizowania ikony Diego Simeone, na wszystko przyjdzie czas.

Przed Artetą prawdziwe gwiezdne wojny. Hiszpan musi tak ułożyć i ustawić swoje gwiazdy, aby ich boiskowa konstelacja przyniosła efekt w postaci rzeczywistych rezultatów – cennych punktów w ligowej tabeli. Dziś dawna klątwa czwartego miejsca to cel, do którego Arsenal, na razie nieudolnie, dąży. Aubameyang nie może spóźniać się na zgrupowania, a Alexandre Lacazette i Bukayo Saka muszą potwierdzić swoją wartość systematycznością i skutecznością. Nowe nabytki muszą się spłacić i udowodnić, że warte są swoich cen. A wszystko to w ekspresowym tempie, bo kat nad głową Artety już powoli szepcze mu do ucha, że na jego miejsce może wskoczyć na przykład doświadczony w pracy w Premier League i na tę chwilę bezrobotny Antonio Conte.

Dać szansę Mikelowi Artecie? Nigdy nie byłam za natychmiastowym zwalnianiem trenerów po pierwszej czy drugiej porażce, ale już cały ciąg niepowodzeń może stanowić uzasadnioną podstawę do wręczenia wypowiedzenia. Zwłaszcza, że wynika on z zupełnego braku pomysłu na grę. Być może nie rozwód, a separacja, byłaby w dłuższej perspektywie kluczem do sukcesu Arsenalu. Największe trenerskie nazwiska wchodziły już drugi raz do tej samej rzeki (Zinedine Zidane, Carlo Ancelotti, Jose Mourinho) i może również Arteta powinien rozważyć tymczasowe objęcie klubu spoza topu. Wówczas dalej zbierałby cenne doświadczenie ale już bez przygniatającej go coraz bardziej presji – odnalazłby w sobie dawny dryg i liderski zmysł. W Arsenalu nie tylko trener jest problemem, porządki zacząć trzeba od góry, od osób, których na co dzień nie widzimy w telewizji, a które odpowiedzialne są za politykę i zarządzanie klubem. Tylko czy teraz to dobry moment na tego typu roszady? Warto poświęcić jeden sezon na generalny remont? Zdaje się, że Kanonierzy nie mają totalnie nic do stracenia.

Photo source: imgur.com.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Amanda, blogerka. Piszę felietony sportowe, recenzuję książki, komentuję bieżące wydarzenia z piłkarskiego świata i zapraszam do wspólnej dyskusji. :-)

Let’s connect